niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 12 - Dziwna rozmowa

          Odkąd wróciłam do domu Grangerów nie poruszaliśmy tematu samego porwania ani pobytu u Voldemorta. Jednak musiałam powiedzieć Dumbledore'owi jakie informacje wyjawiłam Voldemortowi. Z drugiej strony musiałam też porozmawiać z Elyon i spytać co mogę powiedzieć dyrektorowi, by się nie wydać.
          - Hm, jeśli już masz coś mówić to powiedz, że po prostu zostałaś porwana. - poradziła mi Elyon następnego dnia.
- Ale on wie, że znam przyszłość. Może powiedzmy Dumbledore'owi prawdę?... - zasugerowałam. Elyon popatrzyła na mnie zastanawiając się nad moim wyborem. - ...Im szybciej to zrobimy tym lepiej. - dodałam.
- Czyli chcesz się teleportować stąd do Hogwartu? - spytała.
- Tak. - odparłam.
- Cóż, jeśli taki jest twój wybór, ale musisz pamiętać, że każdy przyjmie to inaczej niż Harry czy Ron lub Hermiona. Pamiętaj też, że masz także Voldemorta na karku. - oświadczyła.
- No właśnie! - zawołałam poddenerwowana.
- Co? Coś ci wpadło do głowy? - spytała.
- W tym problem, że mam na karku Voldemorta! I tu mi jest potrzebny Dumbledore, by go powstrzymywał i mnie chronił... - wyjaśniłam. - ...Oczywiście wyjaśnię mu co wydarzy się w przyszłości, ale nie wszystko. - dodałam pospiesznie.
- No, mam nadzieję... - przestrzegła. - ...Idź, powiedz rodzicom Hermiony, że idziesz do Hogwartu, i że zaraz wracasz. - zasugerowała.
- Dobra... - i zeszłam schodami na dół. - ...Ciociu, wuju, Hermiono! Muszę wam coś powiedzieć! - zawołałam z korytarza. Cała trójka spojrzała na mnie z salonu. Pili herbatę oglądając jakiś program w telewizji.
- Co się stało, Alinko? - spytałaciotka.
- Słuchajcie, muszę jechać na chwilę do Hogwartu i to natychmiast. - oświadczyłam. Całą trójkę zatkało na chwilę.
- W jaki sposób? - spytał pan Granger.
- Mam swoje sposoby. Czy oboje wyrażacie zgodę na to, bym tam pojechała? Przynajmniej na kilka godzin. - spytałam. Oboje spojrzeli po sobie.
- Ale po co? - spytała Hermiona.
- Muszę pogadać z dyrektorem. - odpowiedziałam.
- Ach tak. A czy ja też mogę iść z tobą? - spytała Hermiona.
- No... nie wiem. Jeśli się rodzice zgodzą. - zamyśliłam się.
- Powiedz, czy to ma związek z twoimi umiejętnościami? - spytała. Spojrzałam na nią, a ona na mnie.
- Tak. - odpowiedziałam.
- Chcesz powiedzieć coś więcej Dumbledore'wi na temat tego, co się wydarzy później? - spytała.
- Tak. - ponowiłam odpowiedź.
- Ale, Ala czy to rozsądne? - spytała Hermiona.
- Wyjaśnię ci to na górze. Teraz jest potrzebna zgoda na wyjazd... - oświadczyłam spojrzawszy na państwo Granger. - ...Ciociu, wuju, czy się zgadzacie?... - spytałam. Oboje popatrzyli na mnie, po czym oboje skinęli głowami na znak, że się zgadzają. - ...Świetnie. Hermi, chcesz iść ze mną do Hogwartu i pogadać z dyrektorem? - spytałam się "siostry".
- Myślę, że tak. - odpowiedziała.
- Super. To chodź na górę... - wzięłam ją za rękę i poprowadziłam na piętro do naszego pokoju. - ...Już jestem, Elyon! - zawołałam.
- To przecież Hermiona. - stwierdziła kobieta.
- Wiem. Ona idzie z nami. Ona też wie o mnie, jak i Harry oraz Ron, ale ona wie o mnie więcej. Rzuciłam na nią Zaklęcie Zaprzysiężenia w pierwszej klasie. Możemy rozmawiać o tym wszystkim tylko między naszą trójką. - dodałam patrząc na Hermionę.
- Alino kim jest ta kobieta? - dopytywała się brązowowłosa.
- Pamiętasz jak ci mówiłam w pierwszej klasie o tym, że nie pochodzę z tego wymiaru, i że nie jestem twoją siostrą stryjeczną? - spytałam.
- Napomniałaś o tym, ale powtarzam ci, że jesteś...
- Nie jest. Magdalena nie jest twoją siostrą i nigdy nią nie była. Ważne jest to, by chronić ją od Riddle'a, bo on wie o jej zdolnościach tak jak ty, Hermiono. Jeśli porwie ją ponownie i dowie się czegoś więcej o jej prawdziwej tożsamości nigdy nie będzie miała możliwości powrotu do swojego wymiaru albo zostanie odesłana z powrotem do siebie i nie będzie mogła podróżować między wymiarami z utraconymi wspomnieniami z tego wymiaru... - wyjaśniła Elyon. Hermiona była bardzo zaskoczona i nie wiedziała co powiedzieć. Chwilę milczałyśmy aż w końcu kobieta spytała: - ...Gotowe? - zapytała.
- Ja tak. - odparłam.
- No cóż, myślę, że ja też. - powiedziała Hermiona. Po odpowiedzi Hermiony chwyciłyśmy się za ręce zniknęłyśmy pojawiając się gdzie indziej...

sobota, 7 września 2013

Rozdział 11 - Powrót

          Obudziło mnie wrażenie, że jestem w obcym mi miejscu. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Zobaczyłam pokój w ciemnych barwach. Usiadłam i się mu przyjrzałam dokładniej. - "Czy mi się zdaje czy już tu kiedyś byłam?..." - pomyślałam. Spróbowałam przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Powoli do mnie docierało, co się stało. - "...Teraz pamiętam... Voldemort porwał mnie z Ministerstwa i przyprowadził do swojego domu. Potem próbował mnie przeciągnąć na swoją stronę, ale się nie zgodziłam, więc rzucił na mnie Cruciatusa. Próbowałam go przekonać, by mnie wypuścił. Zabrał mi różdżkę, znowu rzucił Cruciatusa tym razem silniejszego i film się urwał..."
- No i już po ptakach! Nie mam różdżki, ani drogi ucieczki!... - wstałam i podeszłam do okna. Zobaczyłam ponury krajobraz, a jednocześnie coś w nim było magicznego. Była tam droga i bezlistne drzewa. Wyglądały jakby były martwe. Pogoda mówiła sam za siebie. Chmury na niebie były wszędzie, żadnego światła.
          Nie wiedziałam jak długo stałam przy tym oknie. Wiedziałam tylko to, że stałam, a potem ktoś wszedł do środka. Nie zwracałam na niego uwagi puki się nie odezwał:
- Peterson, już wstałaś? - obejrzałam się i zobaczyłam Riddle'a. Stał w pewnym oddaleniu od mnie. W odpowiedzi spojrzałam ponownie w okno nic nie mówiąc. Po kilku chwilach ciszy odparłam:
- A co cię to obchodzi? - spytałam opryskliwie. Poczułam, że zbliża się do mnie i staje za mną. Nagle chwycił za szatę. - ...Żądam od ciebie szacunku wobec mnie, więc odzywaj się... - oświadczył groźnym tonem, jednak jego wypowiedź przerwałam z irytacją:
- Szacunku? Ode mnie? Chyba śnisz! Nie będę szanować cię puki nie będziesz traktował mnie odpowiednio jak na dżentelmena przystało. Poza tym to mężczyzna powinien traktować kobiety z szacunkiem!... - oświadczyłam dobitnie. Riddle zmrużył oczy w przypływie gniewu. - ...Jeśli będziesz się tak denerwował i nie będziesz strzegł swojego umysłu Harry to wyczuje poprzez swoją bliznę. Więc radzę byś się uspokoił... - doradziłam śpiewnym tonem. Oczy Voldemorta zmieniły się. Patrzył na mnie dziwny wzrokiem. Dziwne było też to, że nie spytał skąd o tym wiem. Patrzyliśmy na siebie przez dobrą minutę. Jego oczy były jakieś dziwnie zamglone. Zdawało się jakby było w nich jakieś niepokojące pożądanie. W tej chwili nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Puścił moją szatę, a potem nagle - niespodziewanie chwycił moją głowę obiema rękoma i... POCAŁOWAŁ!!(?!) Jego zimne dłonie wędrowały po mojej szczupłej talii. - "...O, Boże!! Jak on namiętnie całuje!!..." - zawołałam w myślach. - "... Cholera! Uspokój się, Ala!..." - zganiłam sama siebie i próbowałam się wyrwać z jego objęć. - "...Jest zbyt silny! Skup się, Aluś! Skup! Odsuń go od siebie!..." - mówiłam w myślach. Chwyciłam jego twarz i oderwałam się od niego. Gdy mi się udało oddychałam ciężko patrząc w jego oczy. - ...Czyś ty zgłupiał!?... - krzyknęłam z oburzeniem. - ...Ty nigdy nie rozumiałeś miłości!! - chwyciłam teraz jego dłonie będące na mojej talii i odsunęłam się od niego na kilka metrów. - ...Poza tym jestem szlamą! Takich jak ja torturujecie! - zawołałam. Riddle tylko na mnie patrzył. Nic więcej. - "...Co powinnam zrobić?" - spytałam sama siebie. Nagle usłyszałam w głowie głos Elyon: "Wezwij mnie. Wypowiedz głośno moje imię." oświadczyła.
- Elyon! - zawołałam z lekkim uśmiechem. Chwilę potem pojawiła się wyżej wymieniona postać. Uśmiechnęłam się na jej widok.
- Witaj, Tom... - przywitała się kobieta skinąwszy głową. - ...Alianno, chodź. - chwyciła moje ramię i chwilę potem nas nie było.

~~*~~

Inna część kraju...
          Pojawiłyśmy się w pokoju, który od razu poznałam. Był to pokój mój i Hermiony w domu Grangerów.
- O, rany!... - wydyszałam. - ...Dzięki, Elyon! - przytuliłam ją. Nagle rozległy się kroki na schodach.
- Gdybyś mnie potrzebowała wezwij mnie wymawiając moje imię, nawet w myślach. Tu masz różdżkę. - powiedziała i znikła w momencie, gdy drzwi się otworzyły z rozmachem. Do środka weszła pani Granger. Zrobiło się cicho na sekundę.
- Alianna! - zwołała. Potem weszły jeszcze dwie osoby. Hermiona i pan Granger.
- Ala!... - zawołała Hermiona przytuliwszy mnie. - ...Tak się cieszę, że nic ci nie jest!! - pisnęła.
- Gdzie byłaś? - spytał mężczyzna.
- U Voldemorta. - odpowiedziałam. Całą trójkę zamurowało. Pani Granger aż zemdlała.
- Naprawdę u niego byłaś? - spytała Hermiona.
- Tak. Pomogła mi moja przyjaciółka. To skomplikowane... - dodałam. - ...Hermi, jestem wykończona. Chcę iść spać. - i wyszłam. Zeszłam do kuchni zrobiłam sobie coś do jedzenia i picia. Potem wróciłam do swojego pokoju i poszłam spać.

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 10 - Wizyta u Lordziny

Inna część kraju...
          Pojawiliśmy się przed jakimś ponurym budynkiem. Voldemort prowadził mnie ku niemu, a obok nas kroczyła Bellatrix. Po kilku minutach znaleźliśmy się wewnątrz dworu. Poprowadzono mnie do lochów i dosłownie wrzucono do celi. Przeleciałam przez całe pomieszczenie. Zanim zamknięto drzwi rzuciłam się do nich, ale było za późno. Zamknęli mnie na wszystkie spusty. Bez skutecznie uderzałam pięściami w drzwi wołając, by mnie wypuścili, ale nikt mi nie otworzył. Zrezygnowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Cela była mała i ciemna. Jedyne światło pochodziło z pochodni umieszczonej wysoko na ścianie. Naprzeciw drzwi było okno z kratą. Niestety było za wysoko bym mogła sięgnąć. Usiadłam przy murze. Objęłam kolana ramionami, oparłam głowę o kolana zaczęłam płakać. Patrząc w jakiś punkt rozmyślałam. Czułam, że wizyta w dworze Voldemorta nie skończy się zbyt dobrze. Byłam ich oczach szlamą. Śmierciożercy uwielbiali takich jak ja torturować. Pewnym pocieszeniem było to, że Riddle wziął mnie zamiast Harry'ego, ale cóż to za pocieszenie?
          Moje uczucia były mieszane. Strach, nienawiść, samotność i ból psychiczny. Sądziłam, że strach przeważa, ale czułam też tęsknotę za swoim prawdziwym domem i rodziną. Nawet za Agatą i Zbychem... Będąc w swoim rzeczywistym świecie sądziłam, że jest mi źle. Chorowałam, co prawda na padaczkę, ale tam miałam bliskich, którzy mogli mi pomóc w najtrudniejszych dla mnie momentach. Byli blisko mnie, gdy dostałam napadu padaczkowego. Można by pomyśleć, że z jednej strony dobrze być chorą, bo masz pewne ulgi, ale z drugiej strony trzeba przestrzegać pewnych reguł i pamiętać co można a czego nie w danym przypadku. Np. My epileptycy (to jest prawdziwa nazywa padaczki) nie możemy pływać, czy denerwować się. Jednak, gdy znalazłam się w tym świecie z początku byłam szczęśliwa, że jej nie mam. Kochałam magię odkąd skończyłam trzynaście lat, pomimo, że sama nie miałam czarodziejskich zdolności. Żyłam w swoim własnym fikcyjnym świecie ciesząc się tym, że nikt mnie tam nie nachodzi. Będąc tu, mój świat stał się realny. Chciałam w nim zostać mimo takich trudności i przeszkód. Może i nie zmienił mnie do końca, ale patrzyłam teraz na świat i swe życie inaczej. "Jesteśmy sami, ale czasami chcemy mieć towarzystwo byśmy nie byli samotni." Jak w przypadku feniksa lub kury. Koło nie ma początku. "Żyjemy, by umrzeć, aby na końcu spotkać się z naszym Ojcem - Bogiem i być z nim szczęśliwym w niebie.". Gdzieś to usłyszałam lub przeczytałam.

~~*~~

Nieco później...
          Siedziałam tak już kilka godzin, a mnie się zdawało, że to lata. Zaczynały mi dokuczać zimno i głód. Nie zdawałam sobie sprawy ile minęło czasu zanim nie spostrzegłam, że nastał już ranek. Przysypiałam, gdy nagle do mojej celi wszedł jakiś Śmierciożerca. Zastał mnie w pozycji embrionalnej. Obudził mnie krótkim:
- Wstawaj! - zawołał kopnąwszy mnie w brzuch. Jęknęłam głośno. Ból brzucha nie pozwalał mi na to, więc chwycił brutalnie za szaty i poprowadził do pokoju Voldemorta na drugim piętrze. Zapukał. Odpowiedziało mu zimne i krótkie:
- Wejść!... - Śmierciożerca wprowadził mnie do środka i poprowadził do Riddle'a. Stanęłam przed nim wciąż czując niemiłosierny ból w brzuchu. Przeczuwając, co ode mnie chce skupiłam na nim wzrok. - ...Ja cię skądś chyba znam. Jak się nazywasz? - spytał przyglądając mi się od stóp do głów. Musiałam odpowiedzieć, gdyż znał on Legilimencję i mógł zobaczyć moje myśli.
- Alianna Susan Peterson. - odpowiedziałam.
- No tak, spotkaliśmy w Hogwarcie na trzecim piętrze w ostatniej komnacie trzy lata temu. Powstrzymałaś mnie od wykradnięcia Kamienia Filozoficznego... - powiedział w zamyśleniu. - ...Jesteś przyjaciółką Pottera. - stwierdził.
- A jeśli tak, to co? - warknęłam. Voldemort popatrzył na mnie. Wyczułam, że włamuje się do mojego umysłu. Skupiłam się na jakimś bezużytecznym wspomnieniu, a dokładniej na pobycie w Częstochowie. Tego wspomnienia Voldemort nie mógł wykorzystać przeciwko mnie, gdyż było w pewnym sensie nie realne. Po kilku chwilach zobaczyłam wściekłą minę Riddle'a. Uśmiechnęłam się lekko.
- Mam dla ciebie propozycję, panno Peterson. - zaczął. - "No i się zaczyna..." - pomyślałam ze zgrozą. Zresztą i tak byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia, chociaż i tak podejrzewałam iż chce zrobić ze mnie Śmierciożerczynię.
- Jaką? - spytałam udając zaciekawienie.
- Proponuje ci przyłączenie się do mnie. - wyjaśnił. - "...A nie mówiłam!..." - spojrzałam na niego i odpowiedziałam:
- Odpowiem ci pod jednym warunkiem. - oświadczyłam.
- Jakim? - spytał, a jego oczy zalśniły czerwienią.
- Po mojej odpowiedzi, jakakolwiek by ona nie była, natychmiast mnie wypuścisz i pozwolisz mi na powrót do Hogwartu i nawet nie tkniesz mojej siostry stryjecznej oraz moich przyjaciół. - wyjaśniłam. Na co ten odpowiedział po chwili milczenia:
- Dobrze. Zgoda. Więc jaka jest twoja odpowiedź? - spytał. - "...Dziwne. Za szybko się zgodził..." - pomyślałam.
- Nie przyłączę się do ciebie. Prędzej bym umarła niż się przyłączyła do takiego dupka! I pow... - urwałam, bo dostałam Cruciatusem. Wrzasnęłam i upadłam. Ból był straszny. Trwał dziesięć sekund. Gdy się skończyło usiałam na klęczki, a w między czasie Voldemort podszedł do mnie powiedział:
- Zamknij się! - warknął. Pomimo, że wszystko mnie bolało uśmiechnęłam się klęcząc na czworakach. Spojrzałam w podłogę i oświadczyłam:
- Tortura niewinnych ludzi i chaos w świecie czarodziejów i Mugoli to dla ciebie przyjemność, Riddle... - spojrzałam na niego. Widać było, że był wściekły, ale nic nie powiedział. To było dla wszystkich oczywiste. - ...Posłuchaj mnie, Voldemorcie,...- tu wstałam wolno.- ...według mnie wojna, którą toczysz przeciwko Dumbledore'owi jest po to, by zaspokoić twoje cechy ludzkie. Jesteś egoistyczny, ambitny, chcesz sławy, chcesz żeby wszyscy bili przed tobą pokłony, by nikt ci nie dorównał. Moim zdaniem nie jesteś okrutną bestią,... - tu wstałam. - ...ale człowiekiem, który chce za dużo i to człowiekiem dążącym do perfekcji. Jesteś człowiekiem takim jak ja. - odparłam. Voldemort patrzył na mnie z zaskoczeniem, a jednocześnie przerażeniem na twarzy.
- Skąd takie domysły? - spytał ze złością.
- Wiem wiele rzeczy, Voldemort. - odpowiedziałam.
- Skąd? - spytał znowu.
- Nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie, gdyż jest to moja tajemnica. - odparłam.
- Dlaczego? - ton jego głosu wskazywał, że jest zirytowany.
- Bo zmieniła bym bieg wydarzeń, a tym samym losy ludzkości, nawet twój. - odparłam.
- Więc mi powiedz. - nalegał celując we mnie różdżką..
- Jeśli bym wszystkim mówiła, co się dokładnie wydarzy w przyszłości zmieniłabym wszystko, a nie mogę tego zrobić, choćbym pragnęła... - wyjaśniłam. - ...Poza tym, gdybym ci powiedziała kto w tej wojnie wygra i kiedy, był byś przygotowany na każdą okoliczność... - odparłam. - ...Jestem neutralna i nie stoję po żadnej stronie. Wypuść mnie, proszę. - poprosiłam
- Dlaczego miałbym cię wypuścić, panno Peterson? - spytał chytrze. - "...Cholera!" - zaklęłam w myślach.
- Dlatego, że ze mnie nic już nie wyciągniesz, nawet torturami. - odparłam. Riddle zamilkł. W końcu powiedział do swego sługi:
- Zaprowadź ją do jej celi... - powiedział zimno. - ...Może zmieni zdanie jeśli pobędzie w niej kilka tygodni i ją po torturujemy. - Śmierciożerca chwycił mnie za ramię i poprowadził ku drzwiom.
- Voldemort, zaczekaj! Powiem ci coś na temat twojej matki! - zawołałam. Riddle obejrzał się, ale byłam już na korytarzu, a mężczyzna, który trzymał mnie mocno i nie pozwalał wyrwać się.
- Właź. - warknął pchnąwszy ku celi. Weszłam. Gdy drzwi zostały za mną zamknięte westchnęłam i usiadłam na swoim dawnym miejscu. Miałam tylko nadzieję, że Riddle ma serce i mnie wypuści.
          Codziennie późnym wieczorem Voldemort otwierał drzwi mojej celi i za każdym razem pytał mnie o przyszłość. Mówiłam mu tylko, nie które sprawy, ale takie by nie mógł działać, by dać mu do myślenia. Opowiadałam mu też o członkach Zakonu Feniksa, ale naprawdę bezużyteczne sprawy. Nie wspomniałam o Harrym i jego przyjaciołach aż do pewnego dnia...

~~*~~

Kilka dni później...
          - Peterson, obudź się. - Odezwał się siódmego dnia stanąwszy nade mną w celi. Jęknęłam i obróciłam się. Mężczyzna nachylił się nade mną. - ...Co wiesz na temat mojej matki? - spytał. Zawahałam się przez chwilę zastanawiając się ile mogłabym mu powiedzieć na ten temat. Usiadłam przy ścianie i oznajmiłam:
- Wiem dlaczego twoja matka wiodła takie życie w domu twojego dziadka. Była terroryzowana przez niego nie mogąc w ten sposób wyzwolić swych czarodziejskich zdolności. Gdy twój ojciec odszedł od niej nie chciała używać magii, byś ty mógł wieść normalne życie i...
- Dość, przestań! - warknął odwracając się.
- Czemu mam przestać?. - spytałam. - ...Sam chciałeś bym ci opowiedziała o twojej mamie.
- Bo... bo... - zająknął się, ale ja wiedziałam, o, co biega. Gdy Voldemort stanął przed drzwiami tyłem do mnie i już miał zamiar je otworzyć, wstałam i oznajmiłam spokojnym głosem:
- Bo ty miałeś gorzej niż Harry, zgadza się? Zazdrościsz mu... - spytałam. Mężczyzna spojrzał na mnie, ale milczał. Uznałam to za odpowiedź, więc kontynuowałam: - ...Ty w przeciwieństwie do niego nie miałeś nikogo kto by cię kochał i musiałeś sobie sam radzić, a on nie. On miał rodzinę, a ty nie. Zazdrościsz mu, że miał przy sobie rodziców nim ich zabiłeś, a ty nie miałeś nikogo... - Tu Riddle obrócił ku mnie. Miał spuszczona głowę. Zauważyłam u niego, że jego moc słabnie, gdy mówi się o kochających się rodzinach, a w szczególności jeśli chodzi o Harry'ego Pottera. - ...Za każdym razem, gdy z tobą walczył miał jakąś pomoc. Uchronił Kamień Filozoficzny, pokonał bazyliszka w Komnacie Tajemnic, odpędził setkę dementorów i to w wieku trzynastu lat! Stoczył z tobą walkę na cmentarzu, a nawet wszedł do ministerstwa, by uratować swojego ojca chrzestnego. Nie jeden ma odwagę stanąć przed tobą bez śladu lęku, a nawet rzucać ci cięte komentarze oraz kłócić się z tobą. Jedną z takich osób jest Harry oraz ci, których zabiłeś osobiście. Spójrz na Dumbledore'a. On ma zbliżoną moc do twojej i jest również tak samo sławny jak ty, ale on w przeciwieństwie do ciebie jest szanowany. - odparłam. Riddle milczał przez dobre kilka minut. W końcu powiedział:
- Chodź ze mną... - powiedział odwróciwszy się. Więc poszłam z nim na korytarz skąd weszliśmy do holu. Idąc schodami na górę powiedział. - ...Mam jeszcze jedno pytanie, Peterson. - zaczął, gdy szliśmy korytarzami trzeciego piętra.
- Jakie? - spytałam.
- Powiedz mi, skoro jesteś neutralna to dlaczego mieszasz się do tego wszystkiego? - spytał.
- Czego wszystkiego? - zdziwiłam się.
- Do wszystkiego i wszystkich. Do naszego życia. Do osobistych spraw i problemów. Skoro nie jesteś po żadnej stronie, to dlaczego pomagasz tylko Potterowi i jego przyjaciołom, a mnie nie? - wyjaśnił. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym pytaniem. Nie mogłam mu powiedzieć, że nie podaję za tą, którą jestem naprawdę. Jeśli się dowie będzie bardzo źle. Z drugiej strony i tak by nie zrobił mojej prawdziwej rodzinie krzywdy, bo w końcu jej tu nie ma. Postanowiłam mu, co nieco powiedzieć.
- Wtrącam się, gdyż wiem dużo na temat wielu osób, nawet twój. Harry nie wiedział jak brzmi wasza przepowiednia, bo Dumbledore mu o niej nie powiedział zasłaniając się jego wiekiem. W tym roku uznał, że czas by Harry poznał jej treść. Zrozumiał to od chwili, gdy wróciłeś do ciała. Powiedział mu to godzinę później, gdy uciekłeś z ministerstwa kilka dni temu ze mną i Bellatrix. - wyjaśniłam.
- Rozumiem. - powiedział szeptem.
- Obiecałeś mi, że gdy odpowiem ci na twoje pytania wypuścisz mnie. Więc mogę już iść? - spytałam. Riddle patrzył na mnie lekko wytrącony z równowagi. W końcu zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami.
- Niczego takiego ci nie obiecywałem... - odparł z paskudnym uśmiechem na twarzy. Westchnęłam. - ...Zostaniesz w tym dworze póki ci nie pozwolę odejść... - odparł otwierając drzwi i wprowadzając mnie do środka. Pokój był całkiem ładny. Nagle poczułam, że coś mnie oplata. Spojrzałam na nadgarstki i zobaczyłam więzy anty deportacyjne, które uniemożliwiają teleportację, a także używanie magii. Spojrzałam na Riddle'a zaskoczonym wzrokiem. - ...Oddaj różdżkę. - powiedział wyciągając rękę.
- Nie! Nie oddam! - zawołałam wyciągając ją. To trwało w ułamku sekundy. Najpierw poczułam mocny uścisk mężczyzny na swoim nadgarstku dzierżącym różdżkę, potem wyrwanie różdżki z mojej ręki, a na koniec poczułam mocnego Cruciatusa. Ból był tak mocny, że straciłam świadomość i w końcu zemdlałam.
- Powiedziałem ci, że zostaniesz, więc zostaniesz tu tak długo jak zechcę. - odparł. Następnie wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie obudziłam się aż do rana...

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 9 - Kolejna wpadka

          W piątej klasie pomagałam Harry'mu, Ronowi i Hermionie w prowadzeniu spotkań Gwardii Dumbledore'a. Jednak, gdy po pierwszej lekcji OPCM-u, którą uczyła w tym roku Dolores Umbrige (urzędniczka z Ministerstwa Magii) wyszliśmy z klasy powiedziałam do Harry'ego:
- Ja ci wierzę, Harry. Ron, Hermiona oraz cały Zakon Feniksa także. Wkrótce całą szkoła uwierzy, a także cały świat, no prawie cały. Jednak uważaj na słowa jakie mówisz do Umbrige, gdyż nie wyjdzie ci to na dobre. Staraj się przekonać ludzi, by uwierzyli w powrót Voldemorta. Postaraj się też wytrzymać wszystkie szyderstwa ze strony innych, którzy ci nie wierzą. Pamiętaj, by się nie poddawać. - oświadczyłam.
- Dzięki, Ala. Jesteś wspaniałą przyjaciółką i doradczynią. - powiedział przytulając mnie.

~~*~~

          Pod koniec roku szkolnego po SUM-ach (Standardowych Umiejętnościach Magicznych zdawanych w piątej klasie) poszłam razem z jego przyjaciółmi do Ministerstwa starając się przekonać Harry'ego, że Syriusza – jego ojca chrzestnego nie ma tam. I, że wizja, którą podrzucił mu Riddle na egzaminie pisemnym z Historii Magii była fałszywa. Jednak on nie chciał w to uwierzyć. Za bardzo kochał Blacka. Był jedyną rodziną Harry'ego jaka mu pozostała. Nie zdołałam go powstrzymać do pójścia do Departamentu Tajemnic. Wiedziałam, że gdy Harry tam pójdzie Syriusz na pewno zginie. Mogłabym jakoś pomóc w przechwyceniu przepowiedni przez Śmierciożerców, ale wciąż powtarzałam sobie, że nie mogę się wtrącać. Zresztą i tak dużo namieszałam przez ostatnie ponad 4 lata. Więc chcąc nie chcąc poszłam za nim i jego przyjaciółmi.
- Alina, czy na pewno dobrze robisz idąc z nami? - spytała Hermiona, gdy byliśmy już w atrium.
- Nie jestem pewna... - odparłam, gdy weszliśmy do windy. - ...Jednak chcę to zobaczyć. Znam co prawda przyszłość, ale to nie znaczy, że mam tego nie zobaczyć, co nie? - lekko się uśmiechnęłam. Gdy weszliśmy do Okrągłej Sali zobaczyliśmy mnóstwo drzwi. Szukaliśmy odpowiedniej sali wchodząc po kolei do każdego z pomieszczeń. Gdy znaleźliśmy się ponownie w Głównej Sali nie wytrzymałam i powiedziałam zirytowanym głosem: - ...Chcemy się dostać do Sali Przepowiedni. - drzwi po naszej prawej stronie otworzyły się. Wszyscy tam weszli.
- Skąd wiedziałaś jak znaleźć odpowiednią salę? - spytała Ginny. W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się tajemniczo. Gdy znaleźliśmy się w wyżej wymienionej Sali było tu ciemno, więc jednocześnie wypowiedzieliśmy to samo Zaklęcie Świetlne:
- Lumos. - Nie zwracając uwagi na innych, przyspieszyłam kroku i poszłam prosto przed siebie. Zatrzymałam się przy rzędzie numer 95. Reszta dopiero po chwili do mnie dołączyli.
- Ala, co się dzieje? - spytała Hermiona. W odpowiedzi pokazałam na jedną z kulek na regale. Wszyscy spojrzeli na nią. Było tam napisane:
  
Lord Voldemort
&
Harry Potter

Data była sprzed 16 lat. Od roku miałam wrażliwszy słuch i wzrok niż inni. Usłyszałam czyjeś kroki zanim inni to zobaczyli. Podniosłam gwałtownie głowę i rozejrzałam się. W oddali po drugiej stronie pomieszczenia zobaczyłam Śmierciożerców skradających się ku nam z wyciągniętymi różdżkami.
- Na waszym miejscu wyjęłabym różdżki. - powiedziałam cicho sama wyjąwszy swoją celując przed siebie. W oddali zobaczyłam Bellatriks Lastringe i Lucjusza Malfoy'a. Z każdej strony szli Śmierciożercy. Okrążali nas.
- Dlaczego? - spytał Neville. Zerknęłam na przyjaciół i nagle zauważyłam kulkę w ręku Harry'ego. Ocierał ją rękawem.
- Oż, w mordę! Harry! Odłóż to! - zawołałam na całą salę. Harry spojrzał najpierw na mnie, a potem na kulkę i z powrotem.
- Dlaczego? - spytał głupio.
- Dlatego, że Voldemortowi właśnie na tym zależy!... - zawołałam, a echo rozbrzmiało po Sali Przepowiedni - ...To właśnie ta broń, o której mówił ci Syriusz! Broń jak cię zniszczyć! Jest to przepowiednia dotycząca ciebie i Voldemorta! To przez nią twoi rodzice nie żyją! - zawołałam zapominając kompletnie, że są tu jeszcze jakieś osoby oraz to, że Voldemort nas podsłuchuje. Mało tego mówiłam dość głośno. Dopiero, gdy usłyszeliśmy śmiech i głos Belli zrobiło mi się sucho w gardle:
- No, no. Panna Medium wie jakie jest przeznaczenie Czarnego Pana i Pottera. To go ucieszy... - te słowa wypowiedziała Bella. Zamarłam. Z przerażeniem odwróciłam się i spojrzałam na nią.
- Skoro pan Potter już wie, co, to za przepowiednia to niech nam ją odda. - oznajmił Malfoy z drugiej strony. Zmrużyłam oczy z frustracji i wycelowałam w niego różdżkę. Reszta zrobiła to samo celując w innych Śmierciożerców.
- Wal się! Nie damy ci jej!... - warknęłam, po czym zawołałam: - ...TERAZ!
- Drętwota! - siedem zaklęć poleciało ku ciemnym postaciom. Niektórzy je odbili, ale kilku zostało oszołomionych. Korzystając z okazji zwialiśmy w kierunku drzwi wyjściowych.

~~*~~

          Jednak było trudno uciec tym gnidom. Minęło jakieś dziesięć minut zanim dotarliśmy do wyjścia. Byliśmy w Okrągłej Sali. Weszliśmy do jednej z sal. Jeden rzut oka i wiedziałam co tam zobaczymy. Była to Sala Śmierci. W środku byliśmy tylko we trójkę. Ja, Ginny i Ron.
- O, nie... - wydyszałam rozglądając się po sali z przerażeniem.
- Hej, słuchajcie. - szepnęła Ginny. Wszyscy przyłożyliśmy uszy do drzwi nasłuchując.
- Są w Sali Śmierci. Stamtąd nie ma ucieczki, ale zdołamy się tam dostać przez inne wejścia. Zabijcie wszystkich z wyjątkiem Pottera i Panny Medium... - zawołał Malfoy. - ...Czarny Pan ma wobec nich zamiary. - oświadczył Malfoy.
- Zamiary?... - spytała cicho Ginny - ...Jakie zamiary? - szepnęła.
- Wiem, co on ma na myśli. Chyba. - wyszeptałam.
- A co ma na myśli? I kto? - spytał Ron.
- Voldemort chce odebrać Harry'emu przepowiednię, bo ponad 15 lat temu nie usłyszał jej całej. Mnie, jako coś w rodzaju medium chce mieć przy sobie, bym mu mówiła, co się wydarzy. Jeśli mu będę mówić będzie wtedy przygotowany na pierwszą bitwę, która odbędzie się za rok oraz drugą, która będzie za dwa lata. Nie będziemy mogli wtedy wygrać, ale wiem, że wygramy, nawet wtedy, gdyby mnie tu nie było. - wyjaśniłam.
- Więc, co robimy? - spytał Ron.
- Przede wszystkim musimy się stąd wydostać... - odparłam. Rozejrzałam się. Było tu wiele drzwi... - ...Chociaż z drugiej strony zostańmy. - dodałam
- Dlaczego? - spytała Ginny. Westchnęłam.
- To tu zginie Syriusz... - szepnęłam. Oboje gapili się na mnie jak na kosmitkę, ale nic nie powiedzieli. Nie patrząc na nich dodałam. - ...Nikomu ani słowa dopóki to nie nastąpi, dobrze? - poprosiłam. Oboje kiwnęli głowami.
          Czekaliśmy w ciszy kilka minut, aż w końcu do sali wbiegli Luna z Neville'em, a po paru chwilach Hermiona z Harrym. Niedługo potem usłyszałam ruszanie się klamki w drzwiach naprzeciw Sali. Wszyscy cofaliśmy się w kierunku łuku pośrodku Sali z wyciągniętymi różdżkami przed siebie. Dopiero, gdy poczułam, że coś wbija mi się w plecy, zdałam sobie sprawę, że jesteśmy w pułapce. Przybyli Śmierciożercy. - "Cholera!..." - zaklęłam w myślach.
- Nie ruszaj się, dziewucho i dawaj różdżkę! - warknął ktoś przy moim uchu. Lekko się trzęsąc dałam mu swoją różdżkę i wyciągnęłam ręce do góry. Spojrzałam przed siebie. Zobaczyłam pana Malfoy'a rozmawiającego z Harrym, który wciąż trzymał w ręku kulkę z przepowiednią. Modliłam się w duchu, by nie dawał jej Lucjuszowi. Gdy tak patrzyłam na tą dwójkę przypominałam sobie, co się potem wydarzy. Zaraz po tym, gdy Harry dał mężczyźnie przepowiednię otworzyły się drzwi po przeciwnej stronie. Odetchnęłam z ulgą. Śmierciożerca, który stał przed chwilą za mną zwiał i zaczął walczyć, z którymś przybyłych z Zakonu. Schowałam się jak inni moi przyjaciele. Czekałam na moment, gdy Syriusz będzie walczył z Bellatrix.
Nie wiedziałam ile minęło czasu, gdy Harry krzyknął z rozpaczą, a Remus wołał do niego, że już nie może mu pomóc. Obaj stali przed kamiennym łukiem. To był ten moment. Pobiegłam ile sił w nogach za Harrym nie zwracając uwagi na innych. Miałam na oku tylko sylwetkę Harry'ego, który biegł za Bellą ku wyjściu. Po paru chwilach znalazłam ich oboje w Atrium. - "...Szlag!..." - zaklęłam znowu w myślach. Schowałam się przy kominkach rzucając w między czasie na siebie Zaklęcie Kameleona. Obserwowałam wszystko z boku. Bałam się cholernie o Harry'ego i w zasadzie nie wiedziałam co robić. Obserwowałam walkę między Harrym a Bellą z zapartym tchem. W pewnym momencie zobaczyłam Voldemorta jak skrada się ku Potterowi. Przełknęłam głośno ślinę ze strachu. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy tak szedł ku Harry'emu. Nawet stąd widziałam jego czerwone oczy i brak nosa Voldemorta, a blada twarz Harry'ego była równie widoczna, gdy usłyszał jego zimny głos:
- Tak myślisz, Potter? - nie mogłam się mieszać do tego wszystkiego, ale wciąż mnie zastanawiało czemu Voldemort chce mieć mnie u siebie? Mogłam się tylko domyśleć, żebym mu mówiła o przyszłości. Będąc w takim zamyśleniu nie zauważyłam po chwili toczącej się walki dwóch najpotężniejszych czarodziejów, dopóki Harry nie pojawił się koło mnie pchnięty przez profesora. Upewniwszy się, że Dumbledore i Voldemort są sobą zajęci podeszłam szybko do Harry'ego. Wzięłam go za rękę i pociągnęłam go ku kominkom. Zrzuciłam z siebie zaklęcie ujawniając się.
- Alina? Co...? - nie dokończył, bo zakryłam mu usta ręką szepcząc:
- Cicho bądź, Harry... - szepnęłam obserwując walkę nie dopuszczając go do walczących. Walka trwała przez kilka minut aż w końcu Voldemort zniknął. - "...Teraz!" - wstałam i odeszłam kawałek. Harry spojrzał na mnie, ale nim coś powiedział krzyknął i upadł. - ...Harry!... - zawołałam uklęknąwszy przy nim. Myślałam gorączkowo. Wpadłam na pomysł. - ...Harry, jeśli mnie słyszysz to posłuchaj. Twoją bronią w opętaniu przez Voldemorta jest miłość. On jej nie rozumie, bo jej nie doświadczył za młodu. Pomyśl o osobach, których kochasz. O Ronie, Hermionie, rodzicach, Syriuszu. Spróbuj, Harry, a ci się uda go wypędzić... - poradziłam mu z lękiem na głosie. Przez kilka chwil nic się nie działo, aż w końcu Voldemort wyszedł z jego ciała i nagle-niespodziewanie... chwycił mnie za ramię. Jęknęłam. - ...Puszczaj mnie! - zawołałam próbując się wyswobodzić. Riddle podszedł do Belli i pomógł jej wyjść spod posągu czarownicy. Chwilę potem nas nie było.

czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 8 - Cmentarz

          Kiedy mijał czwarty rok mojej nauki wiedziałam, że nie mogę się ujawnić przed sługami Riddle'a, a przede wszystkim przed jednym ze Śmierciożerców, który miał pomagać Harry'emu w Hogwarcie, by ten z kolei nie powiadomił swego pana o moich poczynaniach.
          W tym roku miał się odbyć Turniej Trójmagiczny. Uczestniczyły w nim trzy największe szkoły magii na świecie. Z Anglii, z Francji i z Bułgarii. Z Bułgarii - Durmstrang, a z Francji - Beauxbatons. Po jednym uczestniku z każdej ze szkół. Kiedyś, gdy był organizowany taki turniej uczniom od 4 klasy z wyż mogli w nim uczestniczyć. W tym roku jednak mogą uczestniczyć tylko i wyłącznie pełnoletni uczniowie. Niespodziewanym obrotem akcji było to, że ktoś planował śmierć Harry'ego. Mało tego Harry został wplątany w ten Turniej. W późniejszym czasie okazało się, że za tym wszystkim stoi sam Lord Voldemort. Oto jak to toczyło się moimi oczami.

~~*~~

Hogwart...
          Pierwsza lekcja Obrony Przed Czarną Magią była dla mnie lekkim stresem. Oczywiście Alastor Moody, nauczyciel tegoż przedmiotu, miał na wszystkich uczniów oko (dosłownie). Wiedziałam doskonale, że z tym facetem nie było żartów, zwłaszcza, że wiedziałam kim jest naprawdę. Tak na właściwie nie był on tym za kogo się podawał. Pod aurora podszywał się Śmierciożerca, który miał pomagać Harry'emu w przejściu przez trzy zadania turniejowe. Wiedziałam kim jest i wiedziałam, że nie mogę się ujawnić, szczególnie przed nim. Lecz na pierwszej lekcji nie mogłam się powstrzymać.
          Wszyscy uczniowie klasy czwartej usiedli na swoich miejscach. Ja, jak zwykle usiadłam z Hermioną w pierwszej ławce. Po mojej lewej siedziała Hermiona, a po jej prawej Harry z Ronem w drugiej ławce. Gdy nauczyciel wszedł usiadł na swoim krześle i zaczął odczytać listę obecności przyglądając się każdemu swoim magicznym okiem. Potem przeszedł do lekcji.
- Kto mi powie ile istnieje Zaklęć Niewybaczalnych? - spytał. Podniosło się kilka rąk, w tym Hermiony i moja. Moody wybrał mnie.
- Istnieją trzy. Za użycie któregokolwiek z nich jest karane dożywociem w Azkabanie. - wyrecytowałam.
- Bardzo dobrze, panno Peterson. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Teraz powiedzcie mi jak każde z nich się nazywa?... - poprosił. Podniosła się ręka Rona. - ...Tak, panie Weasley?
- Tata opowiada mi o jednym. Imperius czy jakoś tak. - odpowiedział.
- Zgadza się... - podszedł do biurka, wyjął ze słoika trzy pająki i położył na blacie. Wycelował w pierwszego i powiedział: - ...Imperio! - pająk zaczął tańczyć. Wszyscy, no prawie wszyscy, się zaśmiali. Ja, nie mogąc wytrzymać tego całego śmiania się zawołałam:
- Przestańcie się śmiać!... - Cała klasa zamilkła i spojrzeli na mnie z nauczycielem włącznie. - ...Wyobraźcie sobie, że wy sobie tak tańczycie wbrew swojej woli. Co byście czuli, gdyby na was zostało rzucone Zaklęcie Imperius?? Śmierciożercy i Voldemort uważali by to za zabawę, ale dla tych co zostało rzucone jest nieprzyjemne. - powiedziałam z lekką złością. Wszyscy uczniowie znali mnie i wiedzieli, że wiem o wielu rzeczach i dlatego pytali mnie o wiele rzeczy, ale ja trzymałam się Świętej Trójki. Moody za to patrzył na mnie zaskoczony, ale nie skomentował tego.
- Jakie jeszcze istnieje Zaklęcie Niewybaczalne?... - spytał Moody wciąż na mnie łypiąc magicznym okiem. Ręka Neville'a uniosła się w górę. - ...Słucham, panie Longbottom?
- Jest jeszcze Zaklęcie Cruciatus. - odpowiedział
- Bardzo dobrze. Chodź tu... - poprowadził go do biurka. - "No i się zacznie. Biedny Neville" - pomyślałam. Wziął drugiego pająka, wycelował w niego i powiedział: - ...Crucio! - pająk zaczął się wić i krzyczeć. To było okropne. Tym razem to nie ja się odezwałam, ale Hermiona.
- Proszę przestać, jego to boli! - zawołała. Nauczyciel cofnął różdżkę, wziął pająka i zbliżył się do nas z pytaniem:
- Może teraz panna Granger powie nam jaką nazwę nosi ostatnie Zaklęcie Niewybaczalne?... - dziewczyna pokręciła przecząco głową. - ...Nie? No to może jej siostra powie? - spojrzałam mężczyźnie w oczy, raczej w oko, po czym, wyjmując różdżkę wycelowałam nią w pająka powiedziałam spokojnie:
- Avada Kedavra. - pająk padł martwy. Żaden uczeń się nie odezwał, jednak profesor powiedział do mnie.
- Panno Peterson, proszę by pani została po lekcji. - powiedział i odszedł do swojego biurka pisząc coś na pergaminie.

~~*~~

          Po tej lekcji zostałam z Nevillem w klasie. Moody dał chłopcu książkę pt: "Śródziemnomorskie rośliny wodne i ich właściwości". Chłopak uśmiechnięty na twarzy wyszedł z klasy. Teraz przyszła kolej na mnie.
- Proszę za mną, panno Peterson... - powiedział zapraszając mnie gestem ręki do swojego gabinetu. - ...Niech pani usiądzie... - wskazał mi krzesło przed swoim biurkiem. Gdy tylko tam weszliśmy wykonałam polecenie. - ...Tak, więc, panno Peterson, proszę mi powiedzieć w jaki sposób udało się pani rzucić tak potężne zaklęcie? By je rzucić trzeba na niego olbrzymiej mocy, nawet do zabicia tak marnego zwierzęcia jak pająk. Więc pytam się ponownie: Jakim sposobem udało się pani rzucić to zaklęcie bez śladu lęku już samy skutkiem czy choćby jego wymową? - spytał. Musiałam się porządnie zastanowić jak mu odpowiedzieć, by nie nabrał podejrzeń i nie powiedział Riddle'owi. Po kilku chwilach wpadłam na pewien pomysł.
- Panie profesorze pozwoli pan, że zanim odpowiem na pana pytanie ja zadam swoje. Ile razy pan używał Zaklęć Niewybaczalnych, szczególnie Avady? - spytałam. Mężczyzna patrzył na mnie lekko zaskoczony, co trudno było zobaczyć na tak pokiereszowanej twarzy. Milczał przez dobrą minutę. Zanim odpowiedział napił się ze swojej pierścieniówki. W końcu odpowiedział:
- Imperiusa używałem ze względu na to, by Śmierciożercy odpowiadali wiarygodnie na nasze pytania, oczywiście za pozwoleniem Ministra Magii. - odparł. Prychnęłam cicho.
- Taa. Jasne. Już wierzę. - szepnęłam do siebie. Na moje nie szczęście nauczyciel to usłyszał.
- Co chce pani przez to powiedzieć? - spytał. Lekko spanikowałam, ale odpowiedziałam:
- Wiem o wielu sprawach, profesorze. Nasz dziadek był czarodziejem, który jest już bardzo stary i mieszka z rodzicami Hermiony i czasem odwiedzam ich. Gdy przyjechałam ze swoimi rodzicami do państwa Granger dostałyśmy z Hermioną listy z Hogwartu. Dziadek opowiadał nam, że jesteśmy czarownicami, i to, że za młodu był bardzo potężnym czarodziejem. Miał wielką moc i zdolność przewidywania przyszłości. Dowiedziałam się też, że czarodziejska moc ujawnia się co trzy pokolenia. Z dziadka na wnuka. Z babci na wnuczkę. Jednak, gdy tak jak w moim i Hermiony przypadku, gdy w tej samej rodzinie dwie lub więcej osób w tym samym wieku, jak na przykład bliźniaczki bądź bliźniaki albo bliźnięta to moc przechodzi na starszą lub starszego. Ja jestem starsza od Hermiony od dwie minuty. Dlatego udało mi się rzucić Avadę na tego pająka. - wyjaśniłam. Oczywiście było to czyste łgarstwo. Miałam tylko nadzieję, że facet się nie zorientuje. Wpatrywał się we mnie swym paciorkowatym okiem z wielką intensywnością
- Dobrze, panno Peterson. Może pani już iść. Do widzenia. - pożegnał się. Więc wyszłam także się żegnając:
- Do wiedzenia, profesorze. - powiedziałam i wyszłam. Przy drzwiach przemknęło mi przez głowę o rzuceniu na niego Imperiusa, ale doskonale wiedziałam, że to nie wypali.

~~*~~

          W wieczór poprzedzający Noc Duchów siedziałam w dormitorium dziewczyn czwartego roku czytając książkę o zaklęciach (tu uwaga) na poziomie siódmym. Właściwie to nie czytałam tylko rozmyślałam wpatrując się tępo w kartki książki. Siedząc tak nie zauważyłam, że ktoś wszedł do środka. Zauważyłam tego kogoś dopiero, gdy zbliżył się do mnie i spytał:
- Ala, coś się stało? - to była Hermiona. Spojrzałam na nią zastanawiając się czy jej odpowiedzieć czy przemilczeć ta sprawę. W końcu wiele rzeczy jej mówiłam od czterech i pół roku, ale oczywiście nie wszystko.
- Nic, Hermi. Ja tylko rozmyślam nad jutrzejszym dniem. - odparłam ze smutną miną. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
- A co się jutro wydarzy? - spytała czując mój nastrój. Westchnęłam i odpowiedziałam:
- Chodzi o trzech reprezentantów. Martwię się o nich. - wyjaśniłam.
- Wiesz kto zostanie wybrany?... - spytała zdawszy sobie sprawę, że wiem kto zostanie wybrany. Skinęłam głową. - ...Kto? - znowu westchnęłam i odpowiedziałam:
- Z Dumstrangu: Wiktor Krum. Z Beauxbatons: Fleur Delacur, a z Hogwartu: Cedrik Diggory... - dziewczynę to lekko zaskoczyło. Po chwili powiedziałam. - ...Niestety, ale Harry będzie czwartym zawodnikiem. - odparłam.
- Ale przecież... Dumbledore powiedział, że tylko pełnoletni uczniowie mogą uczestniczyć w Turnieju. Nakreślił nawet Linię Wieku wokół Czary Ognia! - zawołała.
- To prawda. Ktoś jednak chce, by Harry w nim uczestniczył. - wyjaśniłam. Hermiona z wrażenia usiadła na swoim łóżku. - ...Już samo to jest podejrzane. - odparłam.
- T-to niemożliwe! Przecież Harry ma 14 lat! Czara Ognia go nie dopuści do Turnieju! - zawołała.
- Tu masz rację. Jednak pamiętasz co ci powiedziałam w pierwszej klasie, gdy przybyliśmy tu po raz pierwszy, zaraz po tym jak rzuciłam na ciebie Zaklęcie Zaprzysiężenia? - spytałam siadając na krawędzi swojego łóżka i spojrzawszy na nią. Dziewczyna kiwnęłam głową.
- Powiedziałaś, że w tym roku Sama Wiesz, Kto powróci. - odparła.
- Właśnie. Voldemort odzyska swoje ciało i moc pod koniec roku szkolnego. Bardzo mi przykro, Hermiono, ale musimy do tego dopuścić. Musimy, gdyż by zabić Voldemorta najpierw musi mieć ciało, co nie?... - wyjaśniłam. Hermiona patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. Po kilku chwilach milczenia wybiegła. - ...Hermiono!... - zawołałam i pobiegłam za nią odrzuciwszy książkę. Dogoniłam ją na trzecim pietrze. Tam zaprowadziłam do zakazanego korytarza i obróciłam do siebie nie pozwalając jej odejść. - ...Hermiono, nie możesz Harry'emu tego powiedzieć, ani też Dumbledore'owi. Nikomu! Rozumiesz? - oświadczyłam.
- Dlaczego? - spytała drżąc na całym ciele. Zauważyłam łzy w jej oczach jak leciały po pliczku.
- Dlatego, że jeśli ktokolwiek się o tym dowie, a szczególnie osoba, która wrzuciła już jego nazwisko do Czary zabije tego, kto to rozpowie. Ta osoba powie Voldemortowi i nie będzie ratunku dla Harry'ego. On po prostu wróci wcześniej, a Harry'ego zabije. By ta osoba nie zorientowała się, że my wiemy to trzeba zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Nie daj po sobie poznać, że coś wiesz, Hermiono. Gestem, ruchem, mową czy minami itp. - wyjaśniłam.
- Ale, Ala! On musi wiedzieć! Na niego też rzuciłaś Zaklęcie Zaprzysiężenia. - przypomniała.
- Masz rację, Hermi. Rzuciłam to zaklęcie na Harry'ego pod koniec ubiegłego roku i mamy prawo mu o tym powiedzieć, ale pamiętaj, że prawie wszystko toczy się wokół niego. Nie możemy go o wielu sprawach informować. Jak na przykład, że będzie on uczestniczył w Turnieju Trójmagicznym lub choćby o zmierzeniu się z samy Lordem Voldemortem w pojedynku na śmierć i życie. - wyjaśniłam. Hermiona płakała w drodze do dormitorium. Posadziłam ją na jej łóżku i podałam eliksir uspokajający.
          Następnego dnia podczas uczty z okazji Nocy Duchów zarówno ja oraz Hermiona byłyśmy zdenerwowane i nie mogłyśmy usiedzieć na swoich stołkach, szczególnie Hermiona.
- Czy coś się stało? Od początku uczty milczycie. - spytał Harry. Hermiona spojrzała na niego. Na jej twarzy było widać przerażenie.
- Harry ja... ja chcę... - zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć, bo zakryłam jej usta swoją dłonią. Spojrzała na mnie karcąco, a jednocześnie ze zmartwieniem. Pokręciłam przecząco głową dając jej do zrozumienia, by milczała. Ta wpatrywała się we mnie ze smutkiem w oczach. Po chwili westchnęła i kiwnęła głową na znak, że nie powie. Uśmiechnęłam się lekko. W momencie, gdy odsłoniłam jej usta odezwał się dyrektor:
* - Czara jest już prawie gotowa. Myślę, że to jej zajmie jeszcze z minutę. Kiedy zostaną ogłoszone nazwiska reprezentantów, proszę, by tutaj podeszli, przemaszerowali wzdłuż stołu nauczycielskiego i weszli do przylegającej komnaty... - wskazał na drzwi za stołem nauczycielskim. - ...gdzie otrzymają pierwsze instrukcje... - Wyjął różdżkę i machnął nią szeroko, a natychmiast pogasły wszystkie świece z wyjątkiem tych wydrążonych w dyniach. Czara Ognia była teraz najjaśniejszym punktem w całej Sali; bladoniebieskie płomienie prawie oślepiały. Wszyscy się w nie wpatrywali... kilka osób zerknęło na zegarki. Nagle język ognia wyleciał z Czary. Wraz za nim wyleciała mała kartka. Poleciała ona ku Dumbledore'wi, który ją chwycił w powietrzu zupełnie jak Szukający łapiący Znicza. Rozwinął ją i przeczytał: - ...Reprezentantem Durmstrangu jest... Wiktor Krum!... - rozległy się okrzyki radości od strony Durmstrangu.* Tymczasem ja wpatrywałam się z malutkim niepokojem w Wiktora jak szedł wzdłuż stołu, a potem do przylegającej komnaty. Wiedziałam, że na niego zostanie rzucone Zaklęcie Imperius podczas Trzeciego Zadania. Po kilku chwilach Dumbledore powiedział: - ... Reprezentantką Beauxbatons jest Fleur Delacur!... - znowu okrzyki radości, ale od strony stołu Krukonów. Na Fleur patrzyłam z nieco innym wyrazem twarzy. W zasadzie z nią nic się nie stanie, ale wiedziałam, że podczas Trzeciego Zadania młody Crouch zaatakuje ją, by Harry miał czyste pole w labiryncie do Pucharu Trójmagicznego. Nagle dyrektor zawołał: - ...Reprezentantem Hogwartu jest... Cedrik Diggory!... - znowu oklaski tym razem głośniejsze. Jednak ja i Hermiona milczałyśmy. Ktoś by pomyślał, że nie chcemy mu kibicować, ale było odwrotnie. Wiedziałyśmy, że teraz Harry zostanie wybrany przez Czarę, że to on za chwilę będzie czwartym uczestnikiem Turnieju. I rzeczywiście... * - ...Wspaniale! - zawołał, szczerze uradowany dyrektor kiedy wrzawa w końcu ucichła. - ...A więc mamy trzech reprezentantów szkół. Jestem pewny, że nie zawiodę się na was wszystkich, nie wyłączając pozostałych uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu. Liczę na to, że wszyscy reprezentanci spotkają się z waszym wspaniałym poparciem i aplauzem. Dopingując i oklaskując swojego reprezentanta. Przyczynicie się do... - Ale nagle urwał, a po chwili dla wszystkich stało się jasne, co go wytraciło z równowagi. Płomienie w Czarze Ognia po raz czwarty zabarwiły się czerwienią. Trysnęły iskry. Długi język ognia wystrzelił w powietrze i wyrzucił jeszcze jeden kawałek pergaminu. Chyba machinalnie Dumbledore wyciągnął rękę po pergamin. Wyciągnął go przed siebie na długość ramienia i wytrzeszczył oczy. Zapadła cisza, w czasie której dyrektor wpatrywał się w świstek w swojej dłoni, a wszyscy, włącznie ze mną wpatrywali się w Dumbledore'a. A potem odchrząknął i przeczytał: - ...Harry Potter.* - Patrzyłam na Harry'ego jak inni, z tym że z różnicą, iż na mojej twarzy była troska i obawa jednocześnie. Za to na twarzy Hermiony było widać czyste przerażenie. Tymczasem Harry siedział nieruchomo, świadom, że wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. Widziałam na jego twarzy oszołomienie. Widać było, że z wrażenia nie może się ruszyć. Musiałam coś zrobić. Wstałam, chwyciłam Harry'ego za ramię i poprowadziłam go ku stołowi nauczycielskiemu. Gdy tam się znaleźliśmy powiedziałam do dyrektora:
- Profesorze, prosiłabym by Harry jednak uczestniczył w Turnieju... - nachyliłam się i szepnęłam cicho: - ...Wie pan, że znam przyszłość i wiem, że chłopak ma uczestniczyć w nim. Proszę też, by mi pan pozwolił bym mogła być przy nim, gdy będzie dostawał wskazówki dotyczące każdego z zdań Turnieju. Obiecuję, że nie będę mu mówić na czym polegają te Zadania. - oznajmiłam. Mężczyzna patrzył na mnie przez chwilę, a potem kiwnął głową i wskazał na drzwi do komnaty. Więc poszłam razem z Harrym w tamtym kierunku.
          Od tego czasu byłam przy nim, a Ron i Hermiona pomagali przyjacielowi. Pomagaliśmy we trójkę mu w każdym Zadaniu. Oczywiście tylko mu doradzałam, co ma zrobić. Głównie Ron i Hermiona pomagali.

~~*~~

          Nastał dzień Trzeciego Zadania. Cholernie się bałam, chyba bardziej niż sam Harry. Nie ze względu na samo Zadanie, ale ze względu na to, co się stanie później, a dokładniej po dotknięciu Pucharu. Doskonale wiedziałam jaki jest plan Riddle'a. A był taki: Korzystając z informacji jednej z urzędniczek ministerstwa (którą oczywiście Riddle potem zabił), wykorzystując też młodego Croucha oraz posługując się Turniejem Trójmagicznym wciągnął on Harry'ego w Turniej. Celem Riddle'a było to, by Harry dotknął pierwszy Pucharu Trójmagicznego, który okazał się świstoklikiem dzięki, któremu można się było przenieść w dowolne miejsce na świcie. Chciał jego krwi, by mógł się odrodzić. Odzyskać ciało i moc. Jednak ucieczka Harry'ego zniweluje jego plany, gdyż tylko Śmierciożercy mieli wiedzieć o jego powrocie.

~~*~~

Trzecie Zadanie... Labirynt... Blisko Pucharu Trójmagicznego...
          Zaraz po ataku na Cedrika przez pająka w labiryncie teleportowałam się z trybun na cmentarz nieopodal Little Hangleton, gdzie spoczywał ojciec Voldemorta. Pojawiłam się z dala od nagrobka Toma seniora. Gdy niedługo potem Harry z Cedrikiem pojawili się na miejscu od razu podeszłam do Harry'ego i powiedziałam mu:
- Cokolwiek, by się działo, nawet, gdyby ktoś umarł lub był torturowany, nie bój się i nie trać zimnej krwi. - dodawałam mu otuchy. Gdy tylko pojawił się Peter Pettrigrew schowałam się i rzuciłam na siebie Zaklęcie Kameleona. Przyglądałam się temu co robił Glizdogon. Nie mogłam się wtrącić, gdyż moja obecność zepsuła by cały plan Riddle'a. Glizdogon rzucał zaklęcia wykorzystując kości ojca swego pana, swoją odciętą rękę i krew Harry'ego. Po całym tym procesie Voldemort wyszedł z kotła, w którym odzyskał ciało i moc. Riddle wezwał swoje sługi. Razem z Harrym słuchałam tego, co mówił do Śmierciożerców. W końcu podszedł do Harry'ego i dotknął jego czoła. Domyślałam się co za ból musi odczuwać. Było mi go żal. Chciałam powstrzymać Voldemorta, ale nie mogłam tego zrobić. Zabił by mnie. Musiałam jakoś powiadomić Harry'ego jaki opracowałam plan. Nagle Riddle kazał Peterowi rozwiązać Harry'ego. Zrozumiałam, co się teraz stanie. Miał stanąć do walki z Voldemortem. Przeraziłam się, gdyż musiałam widzieć jak go torturuje. Gdy ponownie zostało rzucone zaklęcie Harry schował się, a ja usiadłam obok niego. Nie cofając zaklęcia szepnęłam do niego te słowa:
- Harry,... - zwróciłam się do niego. - ...Twoją najlepszą bronią w tej sytuacji jest Zaklęcie Priori Incatantem, czyli połączenie dwóch zaklęć rzucone w tym samym czasie. Wasze różdżki mają ten sam rdzeń, więc się połączą, ale nie odbiją. Gdy to się stanie ukarzą się echa zaklęć w odwrotnej kolejności. Musisz zmusić swoją różdżkę do działania, wtedy różdżka Riddle'a przegra i odtworzy swoje zaklęcia. Zrób wszystko, by to jego różdżka przegrała z twoją i pokazała jego widma. One ci pomogą. - po tym oświadczeniu Harry skinął głową na znak, że zrozumiał. Wyszedł zza nagrobka i stanął do walki z Tomem. Nie ujawniałam się do chwili, gdy z różdżki Voldemorta wyszli rodzice Harry'ego. Gdy się pojawili podbiegłam do niego i chwyciłam jego rękę pomagając utrzymać połączenie. Voldemort nie spodziewał się mnie tu, to było pewne, ale mnie chyba rozpoznał. Wiedziałam, że trzeba przerwać połączenie. Gdy to się stało pobiegliśmy razem do Pucharu Trójmagicznego, by uciec z cmentarza. Dzięki pucharowi wróciliśmy do Hogwartu.
          Sytuacja z Bartym Crouchem Juniorem była dość napięta. Wyjaśniłam Dumbledore'owi, Ronowi i Hermionie co wydarzyło się na cmentarzu, podczas gdy Harry spał. Wszyscy byli mi wdzięczni za pomoc Harry'emu, a już sam zainteresowany.

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 7 - Chata

          W trzeciej klasie pojechałam z Hermioną i jej rodzicami do Francji. Co prawda nie wiedziałam, co się dzieje w Anglii, ale wiedziałam co się wydarzy w tym roku w szkole. Wiedziałam też co Harry zrobi swojej ciotce ze strony wuja. Wiedziałam, że Ron jest w Egipcie, a Parszywek (szczur Rona) z rodzicami Harry'ego ma wiele wspólnego. Tego tym bardziej nie mogłam powiedzieć, a szczególnie przy Ronie, bo gdyby ten zdradliwy szczur o tym usłyszał było by źle. Nie mogłam na to pozwolić. Poza tym wie co robiłam przez ostatnie dwa lata. Jednak w tym roku musiałam baardzo uważać, gdyż to tyczy się rodziców Harry'ego i ich przyjaciół oraz dnia, gdy ich stracił.

~~*~~

          W końcu nadszedł dzień wyjazdu do Hogwartu. Hermiona wzięła właśnie gazetę czarodziejów -  Prorok Codzienny i zaczęła czytać.
- To o nim mówiłaś! O więźniu, który jako pierwszy w historii czarodziejów ucieknie z Azkabanu. - mówiła Hermiona pokazując mi zdjęcie na pierwszej stronie. Był tam Syriusz. Wyglądał okropnie.



- Tak. To on. Nazywa się Syriusz Black. - odparłam.
- Zauważyliście, że wszyscy z Ministerstwa obawiają się ataku Blacka na mnie? - spytał Harry. Ron i Hermiona spojrzeli na niego.
- A ty, Alina, co o tym sądzisz? - spytał Ron. Zanim zdołałam nabrać powietrza, by coś odpowiedzieć zgasło światło.
- O, cholera!... - wyrwało mi się i wyjęłam różdżkę szykując się na najgorsze. Czekaliśmy parę chwil, gdy nagle zobaczyłam jak Harry sztywnieje. - ...No i masz babo placek! Remus, obudź się i mi pomóż!... - zawołałam do mężczyzny pół leżącego przy oknie celując w postać przede mną, a konkretniej w dementora. Mężczyzna wstał i wyciągnął różdżkę. Jednocześnie wypowiedzieliśmy to samo zaklęcie:
- Expecto Patronum! - z mojej różdżki wyleciał średniej wielkości pies. Uszy mu zwisały. Ogon miał podwinięty. Bardzo przypominał mojego psa, którego straciłam kilka lata temu. Z różdżki Lupina wyleciał wilk podobny do postaci wilkołaka. Oba patronusy rzuciły się na potwora, a ten odleciał. Mężczyzna spojrzał na mnie.
- Ile masz lat? - spytał. Też na niego spojrzałam.
- Trzynaście. - odpowiedziałam chowając różdżkę.
- To niemożliwe, że w tak młodym wieku możesz wyczarować tak zaawansowane zaklęcie. Skąd znasz moje imię? - wykrztusił na koniec.
- Wiesz mi, że to bardzo skomplikowana historia, ale wolę tego nie opowiadać póki nie nadejdzie odpowiedni moment na wyjaśnienia. Trzeba pomóc Harry'emu... - wskazałam na wyżej wymienionego, który leżał nie przytomny na podłodze. Jego przyjaciele starali się go docucić. - ...Trzeba mu pomóc, a także wyjaśnić czym jest ten potwór i jak można go odpędzić. Wiesz mi, że polubisz go, a nawet pokochasz jak własnego syna. Takiego chłopaka nie da się nie kochać. Trzeba mu pomóc nie tylko w nauce, ale też w pokonaniu Voldemorta... - oświadczyłam klęcząc przy Harrym i poklepując go po twarzy. - ...Harry będzie twoim najlepszym uczniem w tym roku z OPCM-u. Widzę w twoich oczach, że przypomina ci twoich najlepszych przyjaciół. Lily i Jamesa. Zarówno z twarzy, włosów i oczu. Jednak nie znasz jego serca. Stanie się Chłopcem, Który Pokonał Voldemorta. Wiem to... - wyjaśniłam. Mężczyznę zatkało, zresztą jak i Rona i Hermionę. - ...Remusie, możesz mi dać tę czekoladę, którą masz w kieszeni? Dam im, a ty idź wyślij sowę do profesora Dumbledore'a, ale nie mów o tym, że umiem wyczarowywać Patronusa i o tym co ci powiedziałam. Na razie nie chcę, by to wiedział. - poradziłam. Mężczyzna dał mi tabliczkę czekolady i wyszedł bez słowa.

~~*~~

          Remus przyglądał mi się przez cały rok nie wypytując skąd znam Zaklęcie Patronusa. Jednak ja nie ustępowałam i nie mówiłam mu już nic więcej, poza faktem przybycia Syriusza do szkoły.
          6 czerwca o 19:20 wieczorem poszłam prosto do Wrzeszczącej Chaty przez tunel pod Wierzbą Bijącą. Zaczaiłam się na piętrze w pokoju na lewo od schodów. Cała sprawa miała się zdarzyć w pokoju na przeciw schodów. Po około 5 minutach usłyszałam jakieś szuranie i czyjeś wierzganie oraz jęki. Na górę szli Syriusz pod postacią czarnego wilczura i Ron ze złamaną nogą. W ręku trzymał szczura. Natychmiast rzuciłam na siebie Zaklęcie Kameleona. Czekałam i obserwowałam całe zdarzenie.
          Po dziesięciu minutach przyszli Harry z Hermioną. Weszłam za nimi usuwając swoje ślady stóp na podłodze. Stanęłam za fortepianem, który stał przy oknie. Patrzyłam jak Hermiona staje przed Harrym osłaniając go przed Syriuszem.
- Jeśli chcesz go zabić, to musisz zabić i nas! - mówiła Hermiona.
- Nie. Dziś tylko jedna osoba zginie. - powiedział Syriusz robiąc krok w ich stronę.
- I to będziesz ty! - zawołał Harry i rzucił się na niego celując różdżką w jego serce. Wiedziałam, że w takiej sytuacji nie mogłam się wtrącić. Czekałam na odpowiednią okazję. Nagle rozległ się krzyk:
- Expelliarmus!... - to był Remus. Wszystkie różdżki, w tym moja, poleciały w kierunku nauczyciela. - ...Cztery? - spytał widząc ilość różdżek w jego dłoni. - ...Przecież jest tu tylko wasza trójka. - W tym momencie postanowiłam się ujawnić. Podeszłam prosto do wilkołaka i zabrałam z jego ręki wszystkie cztery różdżki. Chwyciłam swoją i zrzuciłam z siebie zaklęcie. Wszystkich zaskoczył fakt iż tu jestem, no może poza Hermioną, ale zanim ktokolwiek coś powiedział odwróciłam się w kierunki drzwi i zawołałam:
- Expelliarmus!... - w drzwiach stał Snape. Jego różdżka poleciała do mnie. - ...Witamy, profesorze Snape... - uśmiechnęłam się do niego. -...Skąd wiedziałam, że pan tu przyjdzie? Znam przyszłość... - spojrzałam na Remusa i powiedziałam. - ...To dlatego wiedziałam kim jesteś, jednak pogadamy o tym jutro. Teraz najważniejszy jest Pettigrew. Syriuszu, Remusie... - zbliżyłam się do nich i podałam im różdżki, a kolejne dałam Harry'emu, Ronowi i Hermionie.
- Hej, dałaś Blackowi moją różdżkę! - zawołał Snape i ruszył ku niemu. Machnęłam swoją różdżką w mężczyznę. Ten poleciał na ścianę uderzając w nią plecami. Siła uderzania była tak silna, że zemdlał.
- Siedź grzecznie, Smarkelusie to wszystko potoczy jak powinno. - oświadczyłam. Spojrzałam na resztę. Patrzyli na mnie jak na jakieś zjawisko atmosferyczne.
- Alina, czy jest konieczne byś się w to mieszała? - spytała Hermiona. Spojrzałam na nią i odparłam:
- Nie. Nie powinnam się wtrącać. - po tej odpowiedzi stanęłam pod ścianą obok łóżka, gdzie leżał Snape celując w niego różdżką na wypadek, gdyby się obudził. Postanowiłam go pilnować. - ...Nie zwracajcie na mnie uwagi. Na razie traktujcie mnie jak powietrze. - oznajmiłam. Tak więc Harry wycelował w Remusa różdżką mówiąc:
- Mów o Peterze Pettrigrew! - zawołał.
- Chodził z nami do szkoły. Uważaliśmy go za swojego przyjaciela. - wyjaśnił Remus.
- Nie! Pettigrew nie żyje!... - powiedział Harry. - ...Ty go zabiłeś! - zawołał celując w Blacka. Remus wybiegł na środek pokoju mówiąc:
- Też tak myślałem, póki nie zobaczyłeś Pettrigrew na Mapie. - wyjaśnił.
- Więc Mapa kłamała? - spytał Harry.
- Ta Mapa nigdy nie kłamie! Pettrigrew żyje i siedzi tutaj. - wskazał na Rona siedzącego na połamanym i zniszczonym przez mole legowisku.
- Ja? On oszalał! Ja nigdy... - mamrotał Ron.
- Ojć, nie ty! Chodzi mi o twojego szczura! - powiedział Syriusz.
- Parszywek jest w mojej rodzinie...
- Dwanaście lat! To dość dziwne jak na zwykłego szczura domowego. I nie ma palca, prawda? - mówił Syriusz.
- I co z tego? - zdziwił się Ron. Wszyscy teraz spojrzeli na mnie, ale ja pokręciłam głową na znak, że nie powiem.
- Po Pettrigrew został tylko... - zaczął Harry.
- Palec... - odpowiedział Syriusz. - ...Wredny szczur odciął go sobie, a potem drań zamienił się w szczura i uciekł do ścieków!
          Rozmowa toczyła się jeszcze z pół godziny. Remus opowiadał o tym jak się stał wilkołakiem. Jak poznał Petera, Syriusza i Jamesa. Wyjaśnił też, że to z powodu jego uporu to wszystko się wydarzyło. Syriusz też opowiedział jak uciekł z Azkabanu. Potem rozmowa przeszła na samego Petera, którego przywrócili ludzką postać. Tu rozmowa była lekko napięta. Peter nawet mnie chciał ubłagać o, to bym stanęła po jego stronie. Jednak powiedziałam do niego:
- Ja nie mogę się wtrącać, Peter. Przykro mi. Wiem jednak, że wypełnisz słowa przepowiedni. - odparłam. Na tym moja rola się skończyła. Harry, Ron, Hermiona, Syriusz, Remus, Peter i Severus wyszli z Chaty (nawiasem mówiąc Snape został wcześniej oszołomiony przeze mnie i zmodyfikowałam mu pamięć, by zapomniał, że brałam w tym udział i o tym, że nie widział Petera w Chacie i na błoniach). Jednak na samych błoniach było gorzej. Przemiana Remusa w wilkołaka. Szarpanina Remusa z Syriuszem pod postacią zwierząt. Ucieczka Petera. Podróż w czasie Harry'ego i Hermiony o trzy godziny wstecz. Jednak ja nie przeniosłam się w czasie. Zostałam w Skrzydle Szpitalnym razem z Ronem. Gdy oboje pojawili się w Skrzydle uśmiechnęłam się na ich widok.
- Udało się? - spytałam tuląc Hermionę.
- Tak. Udało się. - odpowiedziała.
- Wiecie, zastanawiam się czy Peter powie o tym wszystkim Voldemortowi... - cała trójka spojrzeli na mnie, a ja znowu zakryłam usta. Westchnęłam. - ...Ups! Znowu mi się wymknęło...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział 6 - Wbrew woli

          Przez najbliższe lata opowiadałam Hermionie wiele rzeczy, ale tak by do kilku rzeczy doszła sama. Z Harrym i Ronem zaprzyjaźniłam się dopiero w połowie pierwszej klasy zaraz po przybyciu do szkoły na pierwszy semestr, ale trzymałam się na uboczu. Jeśli mieli jakiś problem zwracali się z tym do mnie.

~~*~~

          Na pierwszym roku mało im pomagałam.
- Ala, powiedz kim jest Nicolas Flamel? - prosił Harry w Święta Bożego Narodzenia (Hermiona wyjechała, a ja postanowiłam zostać. Było mi trudno się hamować w mówieniu im o wszystkim).
- Nie mogę wam powiedzieć. - odparłam.
- Prosimy!!! - wołali.
- No dobrze, ale tylko dam wam jedną wskazówkę. - spojrzałam na nich, a oni wyczekiwali na wskazówkę. - ...Czekoladowe żaby. Tam znajdziecie odpowiedź. Więcej nie powiem. - i zanim coś chciałam powiedzieć wypadłam z wierzy Gryfonów.
- Czekoladowe żaby? O co jej chodziło? - spytał Ron idąc korytarzem w kierunku Wielkiej Sali.
- Mnie nie pytaj. Ważne, że mamy wskazówkę, i to dość dziwną. - odparł Harry.
- Ale i smaczną. - dodał Ron. Obaj zachichotali.
          Jak było do przewidzenia, gdy opowiedziałam Hermionie, co Harry zrobił w nocy trzy razy z rzędu, dziewczyna zdenerwowała się i go ochrzaniła, ale gdy podczas obiadu Ron pokazał całej trójce kartę z czekoladowych żab z podobizną Dumbledore'a i fragment o Flamelu obaj spojrzeli na mnie.
- To miałaś na myśli! - zawołał Harry.
- Tak. - odpowiedziałam szczerząc zęby.
- Co teraz mamy zrobić? - spytał Harry.
- Niech pomyślę... - myślałam na głos. - ...Idźcie do biblioteki, by się dowiedzieć kim jest ten Flamel. Następnie poczekajcie do kwietnia na dziwne zachowanie Hagrida. Stanie się to właśnie w bibliotece. On wam powie czemu będzie się tak dziwnie zachowywał. Pójdźcie później do jego chatki. Wyjaśni wam co zrobił w Hogsmeade. - poradziłam im. Tak zrobili.

~~*~~

          Na koniec roku Harry, Ron i Hermiona musieli się zmierzyć z trzecim piętrem. Tu już musiałam się lekko wtrącić. Wysłałam tylko sowę do Dumbledore'a z wiadomością, że cała trójka są na trzecim piętrze i jest tam Voldemort. Nie napisałam dyrektorowi, że ruszyłam uczniom na pomoc. Poprosiłam Elyon, by dała mi więcej mocy i deportowałam się prosto do ostatniej komnaty bym mogła pomóc Harry'emu. Zdążyłam w ostatniej chwili. Wokół był ogień, a Harry był w pułapce. Pojawiłam się tuż za chłopakiem.
- Panna Peterson?! - zawołał profesor.
- Alina! - zawołał Harry obejrzawszy się. Podeszłam do chłopaka i pomogłam mu wstać.
- Nic ci nie jest, Harry? - spytałam z troską.
- Nie. Tylko blizna mnie boli. - odparł.
- Nic w tym dziwnego. Voldemort tu jest... - szepnęłam spojrzawszy na profesora. - ...To twoje błogosławieństwo jak i przekleństwo. - dodałam.
- Nie rozumiem.
- Nie? Wyjaśnię ci. Wyczuwasz jego obecność poprzez ból blizny, Harry. - szepnęłam.
- Peterson! - zawołał Quirrell. Spojrzałam na niego.
- Słucham? - spytałam z lekką obojętnością.
- Co tu robisz? - spytał.
- Chronię Harry'ego przed twoim panem. Tak na marginesie, wiem, że masz w sobie widmo Voldemorta. Zdejmij ten głupawy turban i go pokaż. Wiem, że tam jest. Jest na tyle silny, by porozmawiać z nami. No dalej, zdejmij go. - powiedziałam. Quirrell chwilę się wahał, aż w końcu zdjął go i się obrócił.
- Skąd wiedziałaś? - zdziwił się Harry. Uśmiechnęłam się.
- Wiesz dlaczego. - odparłam znacząco.
- Więc nam powiedz... Peterson, tak? - spytał Riddle.
- Tak. Nazywam się Alianna Nancy Peterson. - przedstawiłam się.
- Rozumiem. Więc powiedz mi, panno Peterson skąd wiesz, że byłem w ciele Quirrella? - spytał Riddle.
- Obserwowałam przez cały czas profesora Quirrella i Harry'ego odkąd przyszliśmy do szkoły. Zauważyłam, że Harry'ego często bolała blizna, zwłaszcza przez ostatnie tygodnie. Jeśli chodzi o profesora to zauważyłam, że często wychodził w nocy. W Noc Duchów zmylił pościg za Trollem, a sam poszedł na trzecie piętro, by skraść Kamień Filozoficzny, ale Snape mu w tym przeszkodził. Jego turban był podejrzany i cuchnęło od niego i to było dziwne. Podczas pierwszego meczu quidditcha Gryfoni przeciw Ślizgonom Hermiona, moja przyrodnia siostra i przyjaciółka Harry'ego, podpaliła szatę Snape'a. Uciekając chyłkiem popchnęła Quirrella przerywając wzrokowy kontakt obu mężczyzn, który mieli skupiony na Harrym. Jeden chciał go zabić,a drugi ratować. W ten sposób uratowała go. - wyjaśniłam.
- Rozumiem, a teraz słuchaj. Potter ma coś czego ja chcę. - oświadczył.
- Wiem czego chcesz, Riddle! - zawołałam.
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknął.
- Bo co?... - spytałam. - ...Kamienia Filozoficznego i tak nie dostaniesz za żadne skarby świata, choćbyś mnie torturował czy gwałcił i tak go nie dostaniesz! - zawołałam.
- Zabij! - zawołał Voldemort do Quirrella wkurzony nie na żarty.
- Harry, kryj się i schowaj Kamień!... - krzyknęłam. Jednak Harry nie zrobił tego dość szybko, gdyż profesor rzucił się na Pottera. - ...Harry! - krzyknęłam. Za późno. Mężczyzna już był na nim dusił się. Myślałam chwilę.
- "Harry, dotknij go. Jest połączony duszą i ciałem z Voldemortem. Twój dotyk będzie go ranił" - przekazałam mu telepatyczną informację. Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam jak Harry chwyta jego rękę. Ten wrzeszczy:
- Co to za czary?! - i po chwili Voldemort zawołał:
- Kamień jest na schodach!! - krzyknął. Spojrzałam w kierunku schodów i na Kamień, po czym na Riddle'a, a potem na Harry'ego.
- Harry, dotknij jego twarzy!! To zabije Quirrella! I wytrzymaj ból! - zawołałam. Harry tak zrobił. Chwilę potem całe ciało profesora zamieniło się w proch.
- Ufff! - ulżyło chłopakowi. Byłam nie spokojna. Patrzyłam na resztki profesora. Harry podszedł spokojnie do Kamienia leżącego na schodach.
- HARRY!... - ryknęłam. Znowu było za późno. Widmo Riddle'a przeleciało przez Pottera, a on upadł i zemdlał. Zdążyłam go chwycić w locie. - ...Harry! Harry! Obudź się! Nie... Obudzisz się, proszę... ech... - w tym momencie przybiegł profesor Dumbledore.
- Co mu się stało? - spytał.
- Spóźnił się pan... - szepnęłam przez łzy. Podałam go profesorowi. - ... Nic mu nie jest. Tylko zemdlał. Obudzi się za trzy dni... - odpowiedziałam. - ...Przepraszam, że pana nie posłuchałam i poszłam go ratować. Chciałabym zostać sama. Do widzenia. - pożegnałam go. Już robiłam krok na schodach, gdy sobie coś przypomniałam. Obejrzałam się i powiedziałam: - ...Profesorze?
- Tak, panno Peterson?
- Musi pan powiedzieć Harry'emu o przepowiedni dotyczącej jego i Voldemorta. Nie może pan się zasłaniać jego wiekiem, bo to bezcelowe. Będzie wściekły na pana. Gdy Syriusz Black ucieknie z Azkabanu będzie to pierwszy znak zbliżania się do odkrycia prawdy sprzed jedenastu lat. Wiedz, profesorze, że prawdziwy zdrajca Potterów żyje i jest wciąż na wolności oraz jest bliżej niż myślisz. - oświadczyłam i weszłam po schodach zostawiając zaskoczonego profesora z nieprzytomnym Harrym.

~~*~~

          Na drugim roku było trochę gorzej. Miała być otwarta Komnata Tajemnic zbudowana przez Salazara Slytherina. Miałam problem z bezstronnością. Z jednej strony chciałam być neutralna. Z drugiej zaczęłam ich bardzo lubić i chciałam pomóc. Powiedzieć im wszystko, co wiem. Jak na przykład to, że dziedzicem Slytherina jest Lord Voldemort dawniej znany jako Tom Marvolo Riddle.
W Esach i Floresach spotkaliśmy Malfoy'ów. Ojca i syna. Zanim podeszli szepnęłam Harry'emu do ucha:
- To, co się stanie w tym roku będzie miało początek od Lucjusza Malfoy'a. Zastanów się skąd Zgredek wiedział o tym niebezpieczeństwie, które się w tym roku się wydarzy. - Harry skinął lekko głową.

~~*~~

          Całą drogę od domu Grangerów do Hogwartu milczałam jak zaklęta zatapiając się w swoich myślach o tym wszystkim. Bałam się tego, co wydarzy się w tym roku.
          Do prawie nikogo się nie odzywałam przez cały rok, a już w szczególności do dnia, gdy została zaatakowana Hermiona. Załamałam się wtedy. Do niej bardzo się przywiązałam pomimo, że nie była moją siostrą.
          W dniu, gdy Harry i Ron mieli iść do Komnaty zatrzymali się przy mnie.
- Ala, powiesz nam co się tam stanie? - spytał Ron. Milczałam patrząc tępo w jeden punkt w ogniu. Obaj chłopcy spojrzeli na siebie. Po chwili Harry usiadł przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
- Ala, wszystko w porządku?... - pokręciłam przecząco głową. - ...A co się stało? - Po chwili milczenia przytuliłam się do niego mówiąc przez łzy:
- Jak mam być spokojna skoro Hermiona jest sztywna i zimna jak kamień, a ty ledwo ujdziesz z życiem w tej Komnacie!? - pisnęłam. Harry spojrzał na mnie. Chwycił za rękę i wyprowadził z Pokoju. Szliśmy korytarzami aż do sali OPCM obok gabinetu Lockharta. Tam zatrzymaliśmy się.
- Alina powiedz, czy my przeżyjemy? - spytał.
- Ale o czym ty mówisz? - spytałam ocierając oczy z łez.
- Mówię o Komnacie Tajemnic. Czy my przeżyjemy spotkanie z bazyliszkiem i dziedzicem Slytherina? - spytał z nadzieją. Po paru chwilach odpowiedziałam z lekkim uśmiechem:
- Tak, Harry. Przeżyjecie... - obaj chłopcy odetchnęli z ulgi. Już mieli iść, gdy chwyciłam Harry'ego za rękę. - ...Harry, czemu mnie tu przyprowadziłeś? - spytałam.
- Dlatego, żebyś mogła to zobaczyć. Hermiona wielokrotnie nam powtarzała, że chcesz wiele spraw ze mną związanych zobaczyć. Bardzo nam pomogłaś w ubiegłym roku. Widziałaś Voldemorta, a on ciebie. Często zastanawiało mnie: skąd ty to wszystko wiesz. Rozmawiałaś z nim jakby sam coś ci zrobił. Czyż nie tak? - spytał. Wpatrywałam się w jego zielone oczy. W moim umyśle pojawiła się absurdalna wizja. Widziałam siebie i Harry'ego całujących się nad brzegiem morza.



Musiałam zganić samą siebie, by tego w rzeczywistości nie zrobić, gdyż wiedziałam, że jego wybranką była Ginny Weasley.
- Nie, Harry. On mi nic nie zrobił. Bardziej mówiłam w twoim imieniu. Chciałam, by wiedział ile ja wiem, ale nie na tyle by nie mógł działać, gdy wróci... Ech... Nie mówmy o tym, dobra? Idę do wierzy. Pamiętaj, że pozory mylą. Ci, których znasz krótko mogą się okazać albo wierni, jak ja jestem oraz Ron i Hermiona lub życzyć ci śmierci, do których na pewno należy Voldemort. Powodzenia. - Pocałowałam ich w oba policzki i poszłam nie oglądając się za siebie. Wiedziałam co się stanie w Komnacie, ale tym razem nie chciałam się wtrącać. Harry sam musi to przeżyć. Jednak bałam się, że znowu mi może się coś wypsnąć bez mojej woli.