piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 10 - Wizyta u Lordziny

Inna część kraju...
          Pojawiliśmy się przed jakimś ponurym budynkiem. Voldemort prowadził mnie ku niemu, a obok nas kroczyła Bellatrix. Po kilku minutach znaleźliśmy się wewnątrz dworu. Poprowadzono mnie do lochów i dosłownie wrzucono do celi. Przeleciałam przez całe pomieszczenie. Zanim zamknięto drzwi rzuciłam się do nich, ale było za późno. Zamknęli mnie na wszystkie spusty. Bez skutecznie uderzałam pięściami w drzwi wołając, by mnie wypuścili, ale nikt mi nie otworzył. Zrezygnowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Cela była mała i ciemna. Jedyne światło pochodziło z pochodni umieszczonej wysoko na ścianie. Naprzeciw drzwi było okno z kratą. Niestety było za wysoko bym mogła sięgnąć. Usiadłam przy murze. Objęłam kolana ramionami, oparłam głowę o kolana zaczęłam płakać. Patrząc w jakiś punkt rozmyślałam. Czułam, że wizyta w dworze Voldemorta nie skończy się zbyt dobrze. Byłam ich oczach szlamą. Śmierciożercy uwielbiali takich jak ja torturować. Pewnym pocieszeniem było to, że Riddle wziął mnie zamiast Harry'ego, ale cóż to za pocieszenie?
          Moje uczucia były mieszane. Strach, nienawiść, samotność i ból psychiczny. Sądziłam, że strach przeważa, ale czułam też tęsknotę za swoim prawdziwym domem i rodziną. Nawet za Agatą i Zbychem... Będąc w swoim rzeczywistym świecie sądziłam, że jest mi źle. Chorowałam, co prawda na padaczkę, ale tam miałam bliskich, którzy mogli mi pomóc w najtrudniejszych dla mnie momentach. Byli blisko mnie, gdy dostałam napadu padaczkowego. Można by pomyśleć, że z jednej strony dobrze być chorą, bo masz pewne ulgi, ale z drugiej strony trzeba przestrzegać pewnych reguł i pamiętać co można a czego nie w danym przypadku. Np. My epileptycy (to jest prawdziwa nazywa padaczki) nie możemy pływać, czy denerwować się. Jednak, gdy znalazłam się w tym świecie z początku byłam szczęśliwa, że jej nie mam. Kochałam magię odkąd skończyłam trzynaście lat, pomimo, że sama nie miałam czarodziejskich zdolności. Żyłam w swoim własnym fikcyjnym świecie ciesząc się tym, że nikt mnie tam nie nachodzi. Będąc tu, mój świat stał się realny. Chciałam w nim zostać mimo takich trudności i przeszkód. Może i nie zmienił mnie do końca, ale patrzyłam teraz na świat i swe życie inaczej. "Jesteśmy sami, ale czasami chcemy mieć towarzystwo byśmy nie byli samotni." Jak w przypadku feniksa lub kury. Koło nie ma początku. "Żyjemy, by umrzeć, aby na końcu spotkać się z naszym Ojcem - Bogiem i być z nim szczęśliwym w niebie.". Gdzieś to usłyszałam lub przeczytałam.

~~*~~

Nieco później...
          Siedziałam tak już kilka godzin, a mnie się zdawało, że to lata. Zaczynały mi dokuczać zimno i głód. Nie zdawałam sobie sprawy ile minęło czasu zanim nie spostrzegłam, że nastał już ranek. Przysypiałam, gdy nagle do mojej celi wszedł jakiś Śmierciożerca. Zastał mnie w pozycji embrionalnej. Obudził mnie krótkim:
- Wstawaj! - zawołał kopnąwszy mnie w brzuch. Jęknęłam głośno. Ból brzucha nie pozwalał mi na to, więc chwycił brutalnie za szaty i poprowadził do pokoju Voldemorta na drugim piętrze. Zapukał. Odpowiedziało mu zimne i krótkie:
- Wejść!... - Śmierciożerca wprowadził mnie do środka i poprowadził do Riddle'a. Stanęłam przed nim wciąż czując niemiłosierny ból w brzuchu. Przeczuwając, co ode mnie chce skupiłam na nim wzrok. - ...Ja cię skądś chyba znam. Jak się nazywasz? - spytał przyglądając mi się od stóp do głów. Musiałam odpowiedzieć, gdyż znał on Legilimencję i mógł zobaczyć moje myśli.
- Alianna Susan Peterson. - odpowiedziałam.
- No tak, spotkaliśmy w Hogwarcie na trzecim piętrze w ostatniej komnacie trzy lata temu. Powstrzymałaś mnie od wykradnięcia Kamienia Filozoficznego... - powiedział w zamyśleniu. - ...Jesteś przyjaciółką Pottera. - stwierdził.
- A jeśli tak, to co? - warknęłam. Voldemort popatrzył na mnie. Wyczułam, że włamuje się do mojego umysłu. Skupiłam się na jakimś bezużytecznym wspomnieniu, a dokładniej na pobycie w Częstochowie. Tego wspomnienia Voldemort nie mógł wykorzystać przeciwko mnie, gdyż było w pewnym sensie nie realne. Po kilku chwilach zobaczyłam wściekłą minę Riddle'a. Uśmiechnęłam się lekko.
- Mam dla ciebie propozycję, panno Peterson. - zaczął. - "No i się zaczyna..." - pomyślałam ze zgrozą. Zresztą i tak byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia, chociaż i tak podejrzewałam iż chce zrobić ze mnie Śmierciożerczynię.
- Jaką? - spytałam udając zaciekawienie.
- Proponuje ci przyłączenie się do mnie. - wyjaśnił. - "...A nie mówiłam!..." - spojrzałam na niego i odpowiedziałam:
- Odpowiem ci pod jednym warunkiem. - oświadczyłam.
- Jakim? - spytał, a jego oczy zalśniły czerwienią.
- Po mojej odpowiedzi, jakakolwiek by ona nie była, natychmiast mnie wypuścisz i pozwolisz mi na powrót do Hogwartu i nawet nie tkniesz mojej siostry stryjecznej oraz moich przyjaciół. - wyjaśniłam. Na co ten odpowiedział po chwili milczenia:
- Dobrze. Zgoda. Więc jaka jest twoja odpowiedź? - spytał. - "...Dziwne. Za szybko się zgodził..." - pomyślałam.
- Nie przyłączę się do ciebie. Prędzej bym umarła niż się przyłączyła do takiego dupka! I pow... - urwałam, bo dostałam Cruciatusem. Wrzasnęłam i upadłam. Ból był straszny. Trwał dziesięć sekund. Gdy się skończyło usiałam na klęczki, a w między czasie Voldemort podszedł do mnie powiedział:
- Zamknij się! - warknął. Pomimo, że wszystko mnie bolało uśmiechnęłam się klęcząc na czworakach. Spojrzałam w podłogę i oświadczyłam:
- Tortura niewinnych ludzi i chaos w świecie czarodziejów i Mugoli to dla ciebie przyjemność, Riddle... - spojrzałam na niego. Widać było, że był wściekły, ale nic nie powiedział. To było dla wszystkich oczywiste. - ...Posłuchaj mnie, Voldemorcie,...- tu wstałam wolno.- ...według mnie wojna, którą toczysz przeciwko Dumbledore'owi jest po to, by zaspokoić twoje cechy ludzkie. Jesteś egoistyczny, ambitny, chcesz sławy, chcesz żeby wszyscy bili przed tobą pokłony, by nikt ci nie dorównał. Moim zdaniem nie jesteś okrutną bestią,... - tu wstałam. - ...ale człowiekiem, który chce za dużo i to człowiekiem dążącym do perfekcji. Jesteś człowiekiem takim jak ja. - odparłam. Voldemort patrzył na mnie z zaskoczeniem, a jednocześnie przerażeniem na twarzy.
- Skąd takie domysły? - spytał ze złością.
- Wiem wiele rzeczy, Voldemort. - odpowiedziałam.
- Skąd? - spytał znowu.
- Nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie, gdyż jest to moja tajemnica. - odparłam.
- Dlaczego? - ton jego głosu wskazywał, że jest zirytowany.
- Bo zmieniła bym bieg wydarzeń, a tym samym losy ludzkości, nawet twój. - odparłam.
- Więc mi powiedz. - nalegał celując we mnie różdżką..
- Jeśli bym wszystkim mówiła, co się dokładnie wydarzy w przyszłości zmieniłabym wszystko, a nie mogę tego zrobić, choćbym pragnęła... - wyjaśniłam. - ...Poza tym, gdybym ci powiedziała kto w tej wojnie wygra i kiedy, był byś przygotowany na każdą okoliczność... - odparłam. - ...Jestem neutralna i nie stoję po żadnej stronie. Wypuść mnie, proszę. - poprosiłam
- Dlaczego miałbym cię wypuścić, panno Peterson? - spytał chytrze. - "...Cholera!" - zaklęłam w myślach.
- Dlatego, że ze mnie nic już nie wyciągniesz, nawet torturami. - odparłam. Riddle zamilkł. W końcu powiedział do swego sługi:
- Zaprowadź ją do jej celi... - powiedział zimno. - ...Może zmieni zdanie jeśli pobędzie w niej kilka tygodni i ją po torturujemy. - Śmierciożerca chwycił mnie za ramię i poprowadził ku drzwiom.
- Voldemort, zaczekaj! Powiem ci coś na temat twojej matki! - zawołałam. Riddle obejrzał się, ale byłam już na korytarzu, a mężczyzna, który trzymał mnie mocno i nie pozwalał wyrwać się.
- Właź. - warknął pchnąwszy ku celi. Weszłam. Gdy drzwi zostały za mną zamknięte westchnęłam i usiadłam na swoim dawnym miejscu. Miałam tylko nadzieję, że Riddle ma serce i mnie wypuści.
          Codziennie późnym wieczorem Voldemort otwierał drzwi mojej celi i za każdym razem pytał mnie o przyszłość. Mówiłam mu tylko, nie które sprawy, ale takie by nie mógł działać, by dać mu do myślenia. Opowiadałam mu też o członkach Zakonu Feniksa, ale naprawdę bezużyteczne sprawy. Nie wspomniałam o Harrym i jego przyjaciołach aż do pewnego dnia...

~~*~~

Kilka dni później...
          - Peterson, obudź się. - Odezwał się siódmego dnia stanąwszy nade mną w celi. Jęknęłam i obróciłam się. Mężczyzna nachylił się nade mną. - ...Co wiesz na temat mojej matki? - spytał. Zawahałam się przez chwilę zastanawiając się ile mogłabym mu powiedzieć na ten temat. Usiadłam przy ścianie i oznajmiłam:
- Wiem dlaczego twoja matka wiodła takie życie w domu twojego dziadka. Była terroryzowana przez niego nie mogąc w ten sposób wyzwolić swych czarodziejskich zdolności. Gdy twój ojciec odszedł od niej nie chciała używać magii, byś ty mógł wieść normalne życie i...
- Dość, przestań! - warknął odwracając się.
- Czemu mam przestać?. - spytałam. - ...Sam chciałeś bym ci opowiedziała o twojej mamie.
- Bo... bo... - zająknął się, ale ja wiedziałam, o, co biega. Gdy Voldemort stanął przed drzwiami tyłem do mnie i już miał zamiar je otworzyć, wstałam i oznajmiłam spokojnym głosem:
- Bo ty miałeś gorzej niż Harry, zgadza się? Zazdrościsz mu... - spytałam. Mężczyzna spojrzał na mnie, ale milczał. Uznałam to za odpowiedź, więc kontynuowałam: - ...Ty w przeciwieństwie do niego nie miałeś nikogo kto by cię kochał i musiałeś sobie sam radzić, a on nie. On miał rodzinę, a ty nie. Zazdrościsz mu, że miał przy sobie rodziców nim ich zabiłeś, a ty nie miałeś nikogo... - Tu Riddle obrócił ku mnie. Miał spuszczona głowę. Zauważyłam u niego, że jego moc słabnie, gdy mówi się o kochających się rodzinach, a w szczególności jeśli chodzi o Harry'ego Pottera. - ...Za każdym razem, gdy z tobą walczył miał jakąś pomoc. Uchronił Kamień Filozoficzny, pokonał bazyliszka w Komnacie Tajemnic, odpędził setkę dementorów i to w wieku trzynastu lat! Stoczył z tobą walkę na cmentarzu, a nawet wszedł do ministerstwa, by uratować swojego ojca chrzestnego. Nie jeden ma odwagę stanąć przed tobą bez śladu lęku, a nawet rzucać ci cięte komentarze oraz kłócić się z tobą. Jedną z takich osób jest Harry oraz ci, których zabiłeś osobiście. Spójrz na Dumbledore'a. On ma zbliżoną moc do twojej i jest również tak samo sławny jak ty, ale on w przeciwieństwie do ciebie jest szanowany. - odparłam. Riddle milczał przez dobre kilka minut. W końcu powiedział:
- Chodź ze mną... - powiedział odwróciwszy się. Więc poszłam z nim na korytarz skąd weszliśmy do holu. Idąc schodami na górę powiedział. - ...Mam jeszcze jedno pytanie, Peterson. - zaczął, gdy szliśmy korytarzami trzeciego piętra.
- Jakie? - spytałam.
- Powiedz mi, skoro jesteś neutralna to dlaczego mieszasz się do tego wszystkiego? - spytał.
- Czego wszystkiego? - zdziwiłam się.
- Do wszystkiego i wszystkich. Do naszego życia. Do osobistych spraw i problemów. Skoro nie jesteś po żadnej stronie, to dlaczego pomagasz tylko Potterowi i jego przyjaciołom, a mnie nie? - wyjaśnił. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym pytaniem. Nie mogłam mu powiedzieć, że nie podaję za tą, którą jestem naprawdę. Jeśli się dowie będzie bardzo źle. Z drugiej strony i tak by nie zrobił mojej prawdziwej rodzinie krzywdy, bo w końcu jej tu nie ma. Postanowiłam mu, co nieco powiedzieć.
- Wtrącam się, gdyż wiem dużo na temat wielu osób, nawet twój. Harry nie wiedział jak brzmi wasza przepowiednia, bo Dumbledore mu o niej nie powiedział zasłaniając się jego wiekiem. W tym roku uznał, że czas by Harry poznał jej treść. Zrozumiał to od chwili, gdy wróciłeś do ciała. Powiedział mu to godzinę później, gdy uciekłeś z ministerstwa kilka dni temu ze mną i Bellatrix. - wyjaśniłam.
- Rozumiem. - powiedział szeptem.
- Obiecałeś mi, że gdy odpowiem ci na twoje pytania wypuścisz mnie. Więc mogę już iść? - spytałam. Riddle patrzył na mnie lekko wytrącony z równowagi. W końcu zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami.
- Niczego takiego ci nie obiecywałem... - odparł z paskudnym uśmiechem na twarzy. Westchnęłam. - ...Zostaniesz w tym dworze póki ci nie pozwolę odejść... - odparł otwierając drzwi i wprowadzając mnie do środka. Pokój był całkiem ładny. Nagle poczułam, że coś mnie oplata. Spojrzałam na nadgarstki i zobaczyłam więzy anty deportacyjne, które uniemożliwiają teleportację, a także używanie magii. Spojrzałam na Riddle'a zaskoczonym wzrokiem. - ...Oddaj różdżkę. - powiedział wyciągając rękę.
- Nie! Nie oddam! - zawołałam wyciągając ją. To trwało w ułamku sekundy. Najpierw poczułam mocny uścisk mężczyzny na swoim nadgarstku dzierżącym różdżkę, potem wyrwanie różdżki z mojej ręki, a na koniec poczułam mocnego Cruciatusa. Ból był tak mocny, że straciłam świadomość i w końcu zemdlałam.
- Powiedziałem ci, że zostaniesz, więc zostaniesz tu tak długo jak zechcę. - odparł. Następnie wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie obudziłam się aż do rana...